Generacja Kultury Natychmiastowej

nF
nF
Kategoria felieton · 26 czerwca 2008

Kultura popularna w połączeniu z Internetem dały nam niespotykaną możliwość przygotowania nieskończonych zbiorów prezentacji, które nie dość, że zaspokajają nasze potrzeby estetyczne, to jeszcze całkiem nieźle radzą sobie z potrzebami intelektualnymi.

Kiedy specjaliści od praw autorskich zbadali mieszkańców Meksyku odnośnie do pobierania plików z Internetu okazało się, że głównym argumentem za taką formą integracji z kulturą nie jest bynajmniej redukcja kosztów domowego ogniska, ale natychmiastowość, z jaką internauta otrzymuje plik. I nagle wyszło na to, że odpowiedzią na zorganizowaną kryminalistykę jaką jest piractwo wcale nie musi być wprowadzenie państwa policyjnego, ale pojawienie się globalnych dystrybutorów, którzy używają przestrzeni między uszami do czegoś więcej, niż eksperymenty z próżnią. Oczywiście do pewnego stopnia, bo znowuż przelewanie pieniędzy na konto dystrybutora, niezależnie od swej ostatecznej formuły, od zawsze jest procesem nieco zbyt skomplikowanym, abyśmy podchodzili do niego automatycznie.

I tak – chcąc nie chcąc – z dnia na dzień znaleźliśmy się w świecie kulturalnego Internetu. Na wyciągnięcie ręki mamy: popularne filmy (łącznie z tymi najnowszymi całkiem niezłej jakości), próbki muzyki zespołów na MySpace (polska społeczność przyrasta o jakieś 1000 zespołów miesięcznie), pełne albumy i dyskografie ulubionych muzyków. Jest tego na pewno zdecydowanie więcej, niż da się obejrzeć/przesłuchać przez całe życie, nawet jeśli będziemy się skutecznie wymigiwać od uczciwej pracy (pisząc felietony?). Do swoich wyliczeń powinienem również dodać dorobek literacki i poetycki największych autorów wszech czasów (no z tą ilością to nie przesadzajmy, jeszcze wiele rzeczy trzeba wpisać, ale i tak w tej chwili jest tego więcej niż jesteśmy w stanie przeczytać). Nie oszukujmy się, to właśnie tak wielu hipisów wyobrażało sobie Niebo (no, powiedzmy jeszcze z dodatkiem dużych ilości trawy i LSD). Internet to narzędzie lepsze od generatora wyrazów, bo działa na biologicznej mocy obliczeniowej i jeszcze daje ludziom satysfakcję (to prawie jak seks).

Kultura popularna w połączeniu z Internetem dały nam niespotykaną możliwość przygotowania nieskończonych zbiorów prezentacji i kompilacji, które nie dość, że zaspokajają nasze potrzeby estetyczne, to jeszcze całkiem nieźle radzą sobie z potrzebami intelektualnymi. Nigdy wcześniej tak wiele nie było dla tak wielu nie dość, że w tej samej chwili, to jeszcze za darmo. Moje łącze pozwala mi ściągać muzykę szybciej, niż jestem w stanie jej słuchać i, co więcej, oferuje mechanizmy podsuwające to, co lubię, na lepszym czy gorszym poziomie. Nie wiem jak wy, ale osobiście jestem bardzo kontent z takiego obrotu spraw. Byłbym jeszcze bardziej zadowolony, gdyby taka sytuacja nie wytwarzała wtórnego debilizmu kulturowego i nie ogłupiała bardziej niż słodkie drinki z małymi kolorowymi parasolkami podawane przez śliczne kelnerki, które nawet przechodząc menopauzę będą wyglądały jakby miały 21 lat.

Zaczniemy od prostego przykładu. Proszę o chwilę autorefleksji. Czy macie odtwarzacze muzyki z wyższej półki? Czy słuchacie muzyki z płyt lub o kosmicznie wysokim birthrate? Czy używacie głośników, które kosztowały więcej niż te, które pozwalają po prostu słuchać muzyki? Czy jesteście w stanie odróżnić nagranie wysokiej jakości od nagrania niskiej jakości? Czy wiecie, jaka jest różnica między filmem w jakości DVD a skompresowanym .avi? Podpowiem, że podobna, jak między Helveticą a Arialem. Większość osób nie potrafi (i zupełnie nie potrzebuje) odróżnić ich od siebie. Tak jak małe amerykańskie dzieci nie odróżniają od siebie Buddy, Ronalda MacDonalda i Jezusa. I wcale nie są z tego powodu mniej szczęśliwe.

Jeśli jednak większość ludzi nie potrafi odróżnić dobrej muzyki od muzyki średniej, to jaka muzyka będzie się podobać większości ludzi? Przede wszystkim taka, która nie wymaga dobrych odtwarzaczy. Taka, która nie wymaga znajomości kultury, świadomości muzycznej, autorefleksji. Niestety skutkiem ubocznym jest fakt, że człowiek słuchający tylko takiej muzyki od maleńkości wyprany jest niewiele gorzej niż w najlepszym proszku (może domyślacie się już dlaczego reklamy proszków nie są na wysokim poziomie?). Bo niby jak można wykształcić sobie gust muzyczny, nie mając zielonego pojęcia o tym, co dobre (jak również o tym, co złe)? Odpowiedź jest prosta – nie można. Amen. Życzę miłego dnia.

Jak na ironię, sztuka jeszcze niedawno temu (o czym mało ludzi wie, a jeszcze mniej chce wiedzieć) rozwijała się w kierunku skomplikowanych nawiązań i flirtów z konwencją. Jak można ją ocenić nie znając konwencji? Nie można. Większość osób nie jest w stanie powiedzieć słowa o współczesnej sztuce, które zabarwione byłoby większą ilością sensu niż poniedziałkowe śniadanie. Po prostu nie da rady. Albo człowiek zajmuje się sztuką i wie takie rzeczy, albo sztuka nie jest dla niego. A wy? Po której stronie barykady jesteście?

Na szczęście z pomocą biednym użytkownikom języka nadszedł nowy kierunek w sztuce, który uznaje istotność i nieporównywalność różnych światopoglądów. Ta droga fenomenalnie wpisała się w naszą szarą, pozbawioną wyższej sztuki (której nie poznalibyśmy nawet gdyby byłą dostępna w Internecie) egzystencję. Dzięki temu możemy – uwaga, uwaga – nie mieć pojęcia o czym mówimy, a mimo to mieć rację. Ponieważ kreujemy swój subiektywny światopogląd, który właściwie nie jest do końca komunikowalny, ale z pewnością jest niepowtarzalny. Dlatego musi być ważny. Wyjątkowy. Oryginalny. Niepowtarzalny. Musi.

I proszę, tak to – po torosze niespodziewanie dla samego narratora – w paru słowach rozwiązaliśmy dylemat indywidualizm-zbiorowość. Moje człowieczeństwo jest istotne (i w pewnym sensie tylko ono), ponieważ jest jednostkowe. Ponieważ mam coś do powiedzenia (albo nie mam, ale mógłbym mieć). Ponieważ gdybym powiedział coś publicznie, to tak jak wszyscy właściwie powinienem być wysłuchany. Nie muszę słuchać innych, ale inni muszą słuchać mnie. Ponieważ inni muszą mnie słuchać, to ja też ich posłucham. Albo będę udawał, żeby nie mieli pretensji. To nie jest trudne, ich światopogląd nie jest przecież do końca komunikowalny. I można na niego wpłynąć.

Zaraz, jeśli jestem w stanie kreować cudzy indywidualny światopogląd, to znaczy, że – mniej lub bardziej – musi być on odbiciem innych światopoglądów. A jeśli inni wiedzą to, co ja, to starają się kreować moje widzenie świata na swoją modłę. To znaczy, że powinienem być szczególnie uważny, jeśli ktoś próbuje się ze mną porozumieć. Ja również powinienem przekazywać siebie bardziej subtelnie. Ale inni mogą postąpić podobnie. Może w takim razie lepiej zagubić się we własnym indywidualizmie? A jeśli wszyscy tak postąpią? O czym będziemy rozmawiać? O muzyce? O sztuce?

Zawsze możemy przecież rozmawiać o faktach. Na faktach powinniśmy się znać, przecież są dostępne tak łatwo, jak nigdy dotąd. Jak się nazywa największy hit Toma Waitsa? Najlepsza książka Eco? A o czym była? Jak się pisze Nietzsche? Jesteś za czy przeciw? Dlaczego człowiek jest linoskoczkiem pomiędzy dawnymi czasami a nadczłowiekiem? W których afrykańskich miastach jest najwięcej biednych dzieci? Dlaczego im nie pomagasz? Czy oddajesz krew? Jaki masz PESEL? Czy oglądasz telewizję? Dlaczego nie oglądasz telewizji? Powinieneś, bo inaczej o czym będziemy rozmawiać?

Pozostaje tylko jeden problem. Z odpowiedziami na pytania coraz lepiej radzi sobie Google.
Google: czy wszyscy jesteśmy indywidualistami? 
Google: jaki jest sens życia?
Google: czy bóg istnieje?
Google: dlaczego nie mam przyjaciół?

Choć, oczywiście, nie ze wszystkimi.
Google: czym się różni zła sztuka od złej sztuki