Kolejne pokolenia karłów stojąc na ramionach gigantów zakreślały wzrokiem coraz szerszy krąg. W końcu opowieść o historii świata stała się tak długa, że zaczęto opowiadać ją od końca.
To oczywiste, że sposób myślenia ludzi na przestrzeni czasu zmieniał się bardzo drastycznie. Przykładowo człowiek Średniowiecza myślał zupełnie inaczej niż człowiek Renesansu. I oba sposoby prezentowania myśli były zupełnie nieprzekładalne. Kolejne pokolenia karłów stojąc na ramionach gigantów zakreślały wzrokiem coraz szerszy krąg. W końcu opowieść o historii świata stała się tak długa, że zaczęto opowiadać ją od końca.
Wychowałem się w przeświadczeniu, że nigdy nie będę w stanie do końca zrozumieć ludzi o choćby dwadzieścia lat ode mnie starszych. Między innymi z powodu systemu komunistycznego, w którym się wychowali, a który tak bardzo wpłynął na ich postrzeganie świata. Chcąc niechcąc to właśnie przez jego pryzmat, w jego paradygmacie postrzegają rzeczywistość (już powoli odchodzi pokolenie wojny, choć oczywiście byłby to lepszy przykład). A jako że z czasem świat rozwija się coraz szybciej, nabiera coraz większego rozpędu, poszczególne interwały stają się coraz krótsze. Niedawno zdziwiłem się niepomiernie, napotykając dość silną barierę zrozumienia (co prawda nie uniemożliwiającą porozumienia, ale jednak istotną), u osób tylko pięć lat ode mnie młodszych. Co sprawiło, że ich sposób myślenia wydaje mi się tak odmienny? Najpewniej trochę inny system edukacji, inne środowisko, ale wydaje mi się, że przede wszystkim wpływ mogło mieć upowszechnienie się komputerów i internetu.
Jak przez mgłę przypominam sobie, jak to ludzie mogli żyć bez telefonów komórkowych z których można dzwonić prawie za darmo i niemalże bezbłędnie działających maili (jeszcze pięć lat temu nie mogłem się nadziwić jak właściwie działa bluetooth, dziś jest właściwie standardem). Oczywiście ciężko jest się wczuć w te historyczne czasy, tak samo jak nie potrafię sobie wyobrazić przedszkola, jednakże całe moje myślenie w pewien sposób spaczone jest przez echa tamtych sytuacji. Dlatego analogicznie współczesna natychmiastowość i ilość dostępnych informacji musiała wpłynąć na sposób myślenia każdego człowieka który wyrastał w dobie internetu oczywistego, nawet jeśli bezpośrednio nie stał się jego „ofiarą”.
Jak myśli człowiek współczesny? Nie mnie to oceniać, muszę pozostawić tę kwestię psychologom. Ja sam podobno pochodzę z generacji JP2, co jest określeniem tylko trochę mniej idiotycznym niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Jeśli dobrze pamiętam, to na ten pomysł wpadł jeden z muzyków zespołu Cool Kids of Death, co chyba jednak najlepiej o jego etymologii nie świadczy (nota bene – jak teraz możemy zobaczyć – nazwa zespołu w pewien perwersyjny sposób zapowiedziała nadejście nowej subkultury emo). Sam natomiast – idąc za szlachetnym przykładem publicystyki jednorazowej – nazwałbym współczesnych dwudziestolatków pokoleniem Google (jest tu z pewnością pewna dowolność w używaniu wielkich liter). Pokoleniem, którego sposób myślenia zdominowany jest przez algorytmy wyszukujące informacje.
Jeśli przyjmiemy, że człowiek od najmłodszych lat wyrobił w sobie, udoskonalił niemal do perfekcji, a następnie przeniósł na życie codzienne umiejętność używania internetu, możemy się pokusić o mają analizę jego sposobu myślenia. Ciekawym pomysłem może być również rozważenie pod tym kątem również treści reklam, czy tendencji technologii informacyjnych. Pozostawiam jednak tę kwestię otwartą dla szanownego Czytelnika. Choć może i kiedyś uda mi się coś na ten temat napisać.
Absolutnie podstawową umiejętnością, jaką musi posiadać osoba używające internetu (a także dobry naukowiec-humanista), jest umiejętność natychmiastowego zauważania, weryfikowania i usuwania zbędnych bądź nieprawdziwych informacji. Oznaczenie informacji jako niewiarygodnej oszczędza mnóstwo cennego czasu i – w przypadku mielonki jaką jest internet – jest kluczowe. Powoduje jednak, że konkretyzujemy czy też uwyraźniamy pewne rzeczy, które uważamy za istotne. Tło staje się dla nas na tyle mało interesujące, że przestajemy zupełnie zwracać na nie uwagę. Ma to oczywiście swoje dobre i złe strony. Możemy doskonale znać największe dzieła danego pisarza i jednocześnie nie znać jego biografii, nie wiedzieć jak wyglądał, czy też nie mieć pojęcia o książkach, które mu się nie udały. Powinniśmy natomiast dobrze opanować pewien zbiór faktów, aby móc prowadzić dyskusję w tym temacie. Warto odpowiednio wcześniej wyrobić sobie gotową opinię w stylu szablonów maturalnych. Zresztą, po co marnować cenny czas na poszukiwania? Czy coś się stanie, jeśli przez całe życie będziemy czytali tylko dobre książki i słuchali tylko dobrej muzyki?
Poza tym człowiek generacji Google nie zapamiętywałby konkretnych informacji, a jedynie słowa kluczowe, algorytmy i zachowania pozwalające mu dotrzeć do danych szczegółów, gdy tylko będzie ich potrzebował. Wie, że zdanie, którego potrzebuje jest w danej książce. Wie, jak skontaktować się ze swoimi znajomymi mimo iż nie ma pojęcia, w jakich miastach mieszkają. Jego wiedza, umiejętności i znajomości są czysto potencjalne. Jest w stanie szybko i bezbłędnie dotrzeć do danej informacji, chociażby dzwoniąc do któregoś ze znajomych, przeszukując internet, odnajdując niezbędne książki i instytucje. Sama wiedza nie jest dla niego istotna.
Religią, jaką wyznawałby człowiek generacji Google mogłaby być religia zapisu i oznaczania informacji. Fakt jako taki jest nieistotny i subiektywny do czasu, kiedy nie zostanie zachowany w inny sposób – poprzez zapisanie, nagranie, zrobienie zdjęcia. Wspomnienia oznaczamy ich opisem. W ten sposób stają się czymś więcej niż zwykłymi pamiątkami – są bezpośrednią relacją. Tu w Meksyku pijemy tequilę, a tu opalamy się na plaży. Tu jest nam dobrze, teraz chcemy zachować tę chwilę. Łapiemy ją na kliszę jak duszę afrykańskiego niewolnika. Zarejestrowana jest święta i dużo bardziej wiarygodna od zanikających wspomnień. Dużo szybciej zapominamy, co przedstawia, bo przecież cały czas mamy ją w zasięgu ręki. Cały czas możemy ją odtworzyć. Taką, jaką była w tym przyjemnym momencie. W każdej chwili możemy przypomnieć sobie, jak to jest, kiedy byliśmy szczęśliwi. Co nie oznacza, że w tej chwili tacy nie jesteśmy. Ale jeśli jesteśmy, to wypadałoby to w jakiś sposób zapisać.
Umiejętność „kotwiczenia” informacji, budowania w głowie map przypominających naturalne algorytmy, zmusza nad do nazywania rzeczy, opisywania ich, tagowania. Dodawania informacji kontekstowej, która sprzężona z umiejętnościami mnemotechnicznymi, umożliwia nam sprawną segregację. Jednak etykiety które nadajemy danym przedmiotom nie są obojętne, istnieją nie tylko w calu segregacji. Równocześnie – w uproszczony sposób – podsumowują zapamiętywaną informację. Jeśli przełożymy tę terminologię na życie codzienne, otrzymamy swoisty odpowiednik szufladkowania. Pomocnego, ale też zwodniczego, tak jak większość mechanizmów myślowych.
Wypracowując odpowiednie systemy zachowań, człowiek generacji Google musiałby oczywiście wypracować również kontrmechanizmy. Ponieważ jeśli wiemy jak ktoś na nas patrzy, to możemy swój wygląd zmodyfikować (co w dobie modyfikowalnej osobowości jest czymś naturalnym). Dlatego odpowiedzią na sposób postrzegania świata innych może być w tym momencie dokładne opracowanie wysyłanej informacji. Tak więc, żeby brylować w towarzystwie, powinniśmy wydawać się atrakcyjni, wyróżniać się czymś z tłumu, być częścią innych grup, ale najlepiej nie do końca (bo wtedy nie bylibyśmy indywidualni i jednorazowi). Dobrze jest również mieć coś charakterystycznego, łatwego do zapamiętania lub zaszufladkowania. Choćby silne dookreślenie. Jestem taki a taki. Nie zawieram cukru, tylko śladowe ilości substancji słodzących. Powoduję nudności i kołatanie serca.
Właśnie dzięki tym obustronnym zależnościom nowy, teoretyczny człowiek generacji Google potrafi podejmować decyzje posługując się minimalną, a często i niewystarczającą ilością informacji. Dzięki temu porusza się w świecie równie skutecznie, co w sklepie spożywczym. Co – nawet uświadomione – zupełnie mu nie przeszkadza.