KONKURS NA PRZEŻYCIE!

nF
nF
Kategoria felieton · 11 maja 2008

Mam przyjemność ogłosić pierwszy, niezwykły, niezapomniany, niespotykany, najsuperekstrazejebisty...

Rozmawiałem nie tak dawno temu z Arkiem Janickim i innymi nieprzyzwoicie trzeźwymi członkami redakcji, o tym że wypadałoby ściągnąć trochę ludzi do działu publicystyki. Żeby przestał być małą sierotką, ale żeby zaczął żyć swoim własnym, wywrotowym życiem. Jest to przecież dość nietypowe, że dział, który powinien generować komentarze, ustępuje poezji i literaturze. Uzgodniliśmy również, że równie dobrze mogę się nim zająć sam, w ten sposób upieklibyśmy dwie pieczenie na jednym ogniu - po pierwsze miałbym zajęcie, a po drugie ograniczyłbym swoją aktywność na pozostałych polach serwisu. Ponieważ nie mam przyjaciół i pełno wolnego czasu, skwapliwie zgodziłem się na tę propozycję.

Tylko co powinienem zrobić, żeby przyciągnąć czytelników, którzy w maleńkości swojej duszy do tej pory tylko łkali czytając misterną poezję, bądź też zapychali pamięć fikcją literacką? Jak sprawić, żeby czytelników poszukujących wrażliwości estetycznej skusić rzeczami wymagającymi wrażliwości intelektualnej? Cóż, najlepszym pomysłem byłoby rozdawanie w nagrodę cukierków, ale ponieważ nie mamy takiej możliwości, potrzebujemy drogi tak odmiennej jak medycyna alternatywna.

werbleMianowicie (i tu proszę szanownych administratorów Wywroty o wstawienie jakiegoś pliku mp3 z werblami, fanfarami czy innymi emocjonalnymi zagraniami) mam przyjemność ogłosić pierwszy, niezwykły, niezapomniany, niespotykany, najsuperekstrazejebisty...



KONKURS NA PRZEŻYCIE!


Zasady są proste, pytanie jest jedno, wygrywam zawsze ja. Choć może i przegrywam, zależy od punktu siedzenia. Albo nie, inaczej, to bez sensu. Wy wygrywacie a ja przegrywam, niezależnie od wyniku. Jak przy grze w trzy karty. Swoją drogą miałem kiedyś okazję zagrać w prawdziwą grę w trzy karty. Przegrałem.

Ale wracając do rzeczy: żeby rozruszać publicystykę najlepiej najpierw rozruszać siebie. A że po rzuceniu palenia przybrałem na wadze, poza tym na starość mam coraz większy lęk przestrzeni, nie mogę wymyślić nic bardziej orzeźwiającego (czy psychotycznego? te dwa słowa zawsze mi się mylą), niż spadanie w dużym tempie z dużej wysokości. Nie trzeba być Kartezjuszem, żeby domyślić się o czym zaraz napiszę.

Proszę państwa, zmierzam skoczyć ze spadochronem. Albo latać lotnią. Jedno z dwojga. Wywrota funduje, ja później opisuję, a decyzja o formie uznanego w naszej cywilizacji samobójstwa z przedawkowania adrenaliny zależy od Was. Zasada jest prosta - im więcej osób zmanipuluje mnie, że powinienem zrobić daną rzecz, tym większa jest szansa, że ją wybiorę. Same podpowiedzi w rodzaju "wybierz spadochron" nie są jednak tak interesujące, jak głosy opisowe, które mają szansę przekonać mnie do konkretnego wyboru. W każdym razie: można straszyć, grozić, mamić, przestrzegać. Czy też przekonywać w dowolny sposób.

Namierzyłem firmę, która zajmuje się tego typu przedsięwzięciami. http://www.tandemy.pl/ . Obiecują, że cały proces jest bezbolesny i skacze się bez instruktora. Na pierwszej stronie można przeczytać, że skoczył z nimi Piasek, ale niestety przeżył. To mnie trochę zniechęciło, ale nie można mieć wszystkiego, jak mówi stare greckie przysłowie. Mam tylko nadzieję, że nie wygląda to w ten sposób: http://www.youtube.com/watch?v=lDBrdl2sZWs .

Co do lotni, to mam mieszane uczucia. Moja dziewczyna mówi, że kiedyś leciała czymś takim, ale to żadna zabawa, bo człowiek zabiera się na pasażera. Pilot ma frajdę, a zblazowany klient siedzi na jakimś durnym krześle przypięty pasami do latawca i myśli o obiedzie. Z drugiej strony na samą myśl o przebywaniu na takiej wysokości pocą mi się ręce i stopy. (Swoją drogą jest to interesujące i intensywne uczucie). Byłem kiedyś w parku rozrywki Mirabilandia, we Włoszech. Tam jest taka fajna wieża, na którą wjeżdża się na wysokość 64 metrów nad poziomem morza, na takim fajowym pierścieniu, potem jest syk i fuk i chwila spokoju (sic!) a potem spada się w dół 64 metry jeden po drugim, wszystkie bez wyjątku, z dodatkowym przyśpieszeniem i brakiem oddechu. Jak byłem tam pierwszy raz, to właziłem tam cztery razy żeby sprawdzić, czy za którymś kolejnym będę się bał mniej. Nic z tego. Kiedy przyjechałem tam ponownie parę lat później, mówiłem dużo o tej wieży i myślałem o niej, i nagle zorientowałem się, że nie mogę spać, bo tak się denerwuję. W rezultacie rzuciłem pomysł w cholerę i stwierdziłem, że zbliżał się do niej nie będę.

Mam znajomą, zresztą wziętą pisarkę fantastyki, która jest uzależniona od skoków spadochronowych. Nie pije, nie pali, ale wiadomo - nałogu się nie wybiera. Brała nawet ślub z mężem skacząc ze spadochronem. Pierwszy taki w Europie. Ponoć z tymi skokami to jest tak, że Natura walczy i trzeba zrobić ze 40 skoków, żeby się przestać bać. A i potem trzeba sobie całą rzecz powtarzać, żeby nie musieć od nowa nabierać pewności siebie. Jak na mój gust, to taka zabawa jest dobra, jesli ktoś ma poważne zaburzenia w składzie płynów ustrojowych, ale nie będę się kłócił.

Nie proponuję natomiast skoku z bungee. To już moim zdaniem zupełny idiotyzm. Znaczy zupełnie nie rozumiem fascynacji. Może poza uzależnieniem od czystej adrenaliny. Brat miał to nieszczęście, że nie mógł się zdecydować i cwaniak który prowadził interes wypchnął go z koszyka. Dziękuję bardzo, postoję. Jedyne co, to fakt, że ładne zdjęcia wychodzą jak ludzie skaczą z tych żurawi. W Helsinkach na przykład wieża do skoków góruje nad miastem i ciężko oderwać od niej oczy.

Swoją drogą kiedyś na Festiwalu Węgorzewo zorientowałem się, że powinienem pstryknąć jeszcze jakąś fotkę bungee właśnie dla dokumentacji. Stałem właśnie w strefie dla VIP-ów tuż obok bungee. Pomyślałem, że taka perspektywa może być udana. W momencie, kiedy jakaś dziewczyna skoczyła, zacząłem robić zdjęcia. Mocno kontrastowe i ciemne, żeby było widać sylwetkę człowieka na tle nieba. Po dłuższej chwili zorientowałem się, że dziewczyna jest bez bluzki (jedna osoba mogła tak skoczyć dziennie za darmo). Drżącymi palcami przełączyłem czas naświetlania. Zapikała karta informując, że skończyło się miejsce. Ale wspomnień nikt mi nie zabierze, prawda? :-/ Zaproponowałbym jedno z tych kontrastowych zdjęć, lecz niestety najpierw musiałbym ogłosić składkę na odzyskanie danych z dysku. Choć może zdążyłem je gdzieś nagrać. (Swoją drogą dysk popsuł mi się tak paskudnie, że nie daję rady z odzyskaniem plików, ktoś chciałby zasponsorować profesjonalną pomoc?).

Przepraszam, włączyła mi się paranoja dygresyjna. W każdym razie kości zostały rzucone - pomysł poddaję i czekam na odzew. Pytanie, jak już wspomniałem jest jedno: spadochron czy lotnia? Obiecuję opisać całe przeżycie wiernie, tylko trochę bagatelizując swój paniczny strach. Nie wiem, ile zajmie mi rezerwacja po podjęciu decyzji, ale myślę, że to chyba kwestia jakiegoś miesiąca najdalej. No nic, zobaczymy!

Czekam na Wasze opinie i głosy.

Wśród głosujących zostanie rozlosowana koszulka Wywroty.