Kwestia smaku

Jacek Łaszcz
Jacek Łaszcz
Kategoria felieton · 28 marca 2008

Z truskawkami poszło najłatwiej, pożegnałem się z nimi kilka lat temu, choć bardzo je lubiłem, pewnie jak wszyscy rodacy. Coś się popsuło, przestały smakować, nie smak jednak mnie zwodził. Smak był ukryty w widoku, ale to właśnie się rozdzieliło. Były nadal piękne dla oka, nie psuły się, tylko nie szło ich jeść.

Na co dzień nie mam czasu na czytanie, ale ilekroć wchodzę do galeryjki, zwłaszcza tej tańszej, zamieniam się w gorliwego czytelnika. Ze strachu przed skutkami naiwności i konsekwencjami spożywania bez umiaru tych wszystkich „E" z numerkiem, „nieszkodliwych" konserwantów i sacharyny zamiast cukru. Nie jestem jeszcze diabetykiem i na to ostatnie muszę bardzo uważać, choć wiem, że i tak nie napiszą całej prawdy. Złowieszcze informacje są drobnym druczkiem, trzeba ich mozolnie wypatrywać między wierszami. Boję się o życie, co tu kryć.

 

Gdy podają małymi literkami, że w zawartości produktu znajdują się cukry, z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że to eufemizm. Za liczbą mnogą kryją się wstydliwie głównie pochodne sacharyny. A to jest bardzo niesmaczne, nie przesądzając już nawet o tym, czy dla niediabetyka nieszkodliwe. Lubię kwas chlebowy, ale kupuję go rzadko, bo tylko „Obolon" jest prawdziwy - nie zawiera sacharyny. Ruskie i dawne republiki „kraju rad" nie nauczyły się zastępować cukru sacharyną. Prawdziwych konfitur w ojczyźnie już nie ma - można dostać w obfitości tylko te „niskosłodzone". Jak widać, diabetycy są u nas pod szczególną ochroną. „Produkt polski" ze sztandarem narodowym (nie, tu się nikt nie pomylił, nie z flagą Indonezji!) nie stanowi żadnej rękojmi. My jesteśmy niskocukrowi, zapewne w trosce o zdrowie sacharyny, która ma się coraz lepiej. Z doświadczenia wiem, że mogę szukać tylko wśród produktów niemieckich, które trzymają się przestarzałej zasady, że właściwa zawartość cukru w konfiturze, to nie mniej, niż 63g na 100g produktu. Ich konfitura malinowa wciąż jeszcze przypomina w smaku maliny.

 

Osobny rozdział, to stopień zGMOdyfikowania. Z truskawkami poszło najłatwiej, pożegnałem się z nimi kilka lat temu, choć bardzo je lubiłem, pewnie jak wszyscy rodacy. Coś się popsuło, przestały smakować, nie smak jednak mnie zwodził. Smak był ukryty w widoku, ale to właśnie się rozdzieliło. Były nadal piękne dla oka, nie psuły się, tylko nie szło ich jeść. Dzieci jeszcze trochę kupowały, ale potem i one przestały. Zapewne ta diabelska kwestia smaku, jak przewrotnie mawiał Herbert. Niech mi tu dadzą tego skorumpowanego ministerialnego trutnia, co poucza wszystkich, że GMO jest nie tylko ładne, ale i smaczne. Gdyby tak było, natychmiast polubiłbym GMO, nie mam przesądów. Przecież nie będę żył wiecznie. Pewnie byłbym już bogaty, bo pójdę z nim o każdy zakład, że rozpoznam GMO po sfałszowanym smaku, nawet nie widząc przed sobą tych olbrzymich, jaskrawoczerwonych, niepsujących się truskawek najnowszej generacji. One nie smakują nawet w niemieckiej konfiturze, nie mają tej charakterystycznej ciągłości i lepkości. Nigdy ich nie kupuję, ani w postaci naturalnej, ani w przetworzonej.

 

Z jabłkami uważam, to banalne. Pamiętam sukcesy wybitnego sadownika prof. Pieniążka, który usunął z naszych ogrodów i sadów kosztele i prawdziwe malinówki, uznając je za odmiany nieszlachetne i nieprzyszłościowe. Dziś są w prawdziwej cenie, tylko trudno je dostać.

 

Ale najbardziej się boję tego momentu, gdy będę musiał wraz z Michnikowskim zanucić „Addio pomidory". I to nie w sensie pór roku, które czynią je nieobecnymi na świeżo w naszej kuchni, tylko w przeczuciu nadchodzącej nieubłaganie epoki GMO. Czyż Michnikowski, śpiewając swą tęskną pieśń, mógł przeczuwać, co będzie dalej? Nie znał nawet terminu „GMOdyfikacja"...

 

To poważne sprawy, choć trzeba włożyć okulary, żeby je przeczytać. Na waszym miejscu nie lekceważyłbym tej lektury z życia, póki jeszcze mniej więcej podają w druku skład tego, co jecie. Zresztą i tak nie pożyjecie długo w dotychczasowej postaci. Prędzej czy później zostaniecie genetycznie zmodyfikowani, tak by kwestia smaku nie już miała większego znaczenia.

 

Jacek Łaszcz