Wielka miłość do babci klozetowej

Jacek Łaszcz
Jacek Łaszcz
Kategoria felieton · 10 marca 2008

Znacie piosenkę Skiby? Nie? Nie uwierzę. Włączcie sobie zaraz na youtubie, to jeden z bardziej jurnych, przewrotnych i wyzwalających hitów jego kapeli. Znam wiele wersji tego natchnionego tekstu. Mniej lub bardziej nieprzyzwoitych, także politycznie. Wielu z was je śpiewa, pewnie nawet niejeden to osobliwe a piękne i liryczne uczucie praktykuje. Kto wie? Ja też kocham babcię klozetową...

Tylko ostatni prostak i cham lekceważy istnienie babci. Jakże niesłusznie! Bo nigdy nie wiadomo, kiedy będziesz musiał z niej skorzystać. Takie zbawcze wizyty nieraz długo się pamięta. A klozet-babcia też potrafi przestrzegać formy. Kiedyś po wizycie w WC Gustaw Holoubek usłyszał: Dziękuję panu, panie Gustawie, za to że mogłam Pana bliżej poznać!

 

Aż dziw, jak zapadają w pamięć tamtejsze napisy. Niezależnie od faktury i rodzaju tworzywa (często wykorzystywane jest naturalne). Nigdy nie zapomnę napisu, na który patrzyłem w wygódce Politechniki Warszawskiej, gdy przelotnie tam studiowałem: Srając tu spokojnie, walczysz przeciw wojnie! Nawet dzielny wojak Szwejk by się nie powstydził.

 

Dziś czasy się skomercjalizowały i są to wyrafinowane teksty reklamowe. Nie jestem zainteresowany reklamą napojów odlotowych, więc nie zacytuję (próżno ostrzegałem jednego z moich znajomych, żeby nie brał tego świństwa zamiast kawy, twierdził że on tak musi, bo kawa mu nie smakuje; odleciał trochę za daleko i już nie wróci...). Sami możecie sobie przeczytać w klozetach Multikina.

 

Panie są bardziej eleganckie, piszą szminką. Teksty nie koniecznie są eleganckie. Nie zwiedzam damskich toalet, chyba że przypadkiem lub sparty skrajną potrzebą, ale z tego co mi opowiadano, odnoszę wrażenie, że panie wcale nie są w tyle za płcią brzydką. Bywają przy tym tak przewrotne i skuteczne, że potrafią się zakraść do toalety męskiej i napisać coś prawdziwego o szefie, który je skrzywdził lub nadużył (procesy o lobbing czy o molestację nie były wówczas trendy, nie istniała chyba taka możliwość prawna, ba, nie było nawet tych wymyślnych pojęć w naszym zapyziałym języku, jeszcze nie odświeżonym przez Amerykę). Po prostu inaczej się to nazywało, panie cierpiały i tylko czasem imały się noża, trucizny lub zajzajeru w oczy.

 

Skiby nie będę tu reklamował - on sam to robi najlepiej - ale muszę powiedzieć, że absolutnie się zgadzam z jego oceną. „Najlepsza na świecie jest miłość w klozecie/A każdy szalet jest pełen zalet." Nie ma w tym słowa przesady.

Nie chcę przytaczać anegdotek ani sprośnych czy eleganckich napisów. Może innym razem, to złamałoby mi tekst. A może i serce. Proszę chwilowo mi darować. Ja tylko w obronie prawdziwej, bezinteresownej miłości.

 

Najbardziej lirycznym, poetyckim i zaskakującym filmem o uczuciach i wspomnieniach, jaki kiedykolwiek oglądałem, jest 22-minutowa etiuda szkolna Romana Polańskiego „Gdy spadają anioły". Jego praca dyplomowa, której zresztą, o ironio, nie zaliczono mu w 1959 roku, bo nie dostarczył w porę części teoretycznej. Muzyka Komedy, cymes. W charakterze młodej babci klozetowej zatrudnił Barbarę Kwiatkowską. Jeszcze w tym samym roku się z nią ożenił, bo to miłość była. Sam film zmontował i zagrał dwie rólki epizodyczne: młodego żołnierza, który ginie od granatu w czasie wojny oraz staruszki, która zaczepia pułk ułanów (nomen omen - warto pamiętać, że w dzieciństwie wszechstronnie zdolny Romek był synem pułku).

Za chwilę popełnię przeniewierstwo zawodowe, jak niedawno mecenas Piotrowski. Muszę, a niech mnie Bóg skarze! Nie wolno opowiadać filmów, ale chcę was rozpalić. Wyręczę się Polańskim, on ma świetne pióro i temperament, może mój grzech będzie przez to mniejszy:

 

Babcia klozetowa z publicznego szaletu miała mistyczne widzenie. Los takiej osoby wydawał mi się kwintesencją szarzyzny i monotonii codziennego życia. Nikomu nigdy nie przyszłoby na myśl przyglądać się siedzącej nad żałosnym spodkiem z monetami staruszce o twarzy bez wyrazu, ze wzrokiem wbitym w pustkę. Któż mógłby przypuszczać, że życie tej kobiety było pełne namiętności i dramatów. Taka była geneza filmu „Gdy spadają anioły". Miała dać widzom wrażenie rozmachu, mimo że nie powinien przekraczać dwudziestu minut. Nade wszystko chciałem nadać mu romantyczny niemal, barokowy styl, na krawędzi kiczu, tak aby publiczność odebrała tę historię jako sen na jawie kobiety u schyłku życia.

 

Klozet-babcia wspomina swoją młodość. Była piękną dziewczyną, zakochała się w ułanie. Żołnierz umarł, urodziła dziecko. Syn umiera na wojnie. W miejscu jej pracy panuje szarzyzna, dni niczym się od siebie nie różnią, mężczyźni wchodzą i wychodzą, niekiedy ktoś rzuci drobne na stolik. Nagle szklany sufit pęka i do publicznej toalety wpada anioł. Ma twarz syna starej kobiety...

 

A furda tam część teoretyczna i dyplom! Romek solidnie się przygotował do filmu, zatrudnił nawet zdolnego plastyka z krakowskiej ASP, Kazimierza Wiśniaka, żeby mu zaprojektował odpowiedni szalet z matowymi szklanymi kaflami od góry, po których stąpają przechodnie. Pisuary jak spod Sukiennic. Rafinada i secesja.

 

Osiągnął niesamowity efekt liryczny, wielu krytyków i widzów na całym świecie ocenia film, jako prawdziwy majstersztyk. Po dziś dzień pamiętam to w szczegółach. Jeśli ktokolwiek myślał o Matce Boskiej z toalety, to jest właśnie to. Jeśli bluźnię, proszę mi odpuścić!

Wajda największy film swego życia nakręcił rok wcześniej, w 1958. Ważne dla narracji sekwencje rozgrywają się w podziemnej toalecie. Ilekroć później oglądałem „Popiół i diament", zawsze miałem przed oczami tę klozet-babcię Polańskiego.

 

Leszku Szymański, słynny założycielu pisma i pokolenia „Współczesności", wybacz Romkowi, że najwięcej ludzi na świecie zna cię z tej krótkiej noweletki! Ale to właśnie jest magia kina...

 

Nie wiem, czy tłumaczce z czeskiego i pisarce, Krystynie Krauze, udało się namówić jakiś teatr na wystawienie swej sztuki „Kobieta publicznie aktywna". Pani Halinka robi w toalecie męskiej za cały niedołężny polski parlament. Poprawia głupich posłów, wydaje im zaświadczenia, usprawiedliwia nieobecności przed marszałkiem. Ją też kocham. To byłaby najlepsza sztuka o Polsce współczesnej na Dzień Kobiet. Szkoda, jeśli tak nie jest...

 

Romek jest dziś bogaty, a jego film lirycznie wywrotowy. Trwa tylko 22 minuty. Może by się zgodził dać go na witrynę?

Jacek Łaszcz