Rozmyślania o stworzeniu sztucznego społeczeństwa opartego na internecie sprowadziły mnie znowu do podstaw. Czy społeczeństwo takie winno być wspólnotą, czy stowarzyszeniem? I czym się powinno zajmować?
Rozmyślania o stworzeniu sztucznego społeczeństwa opartego na internecie sprowadziły mnie znowu do podstaw. Czy społeczeństwo takie winno być wspólnotą, czy stowarzyszeniem? Zgodnie z najnowszymi teoriami kulturoznawczo-filozofio-społecznymi wspólnota to twór, gdzie ilość związków pomiędzy jej członkami jest większa od ilości związków z osobami spoza wspólnoty. Definicja jest co nieco koślawa, ale wierzcie mi – ładnie wygląda na rysunku. Taka wspólnota jest pozaczasowa, awolitywna i w domyśle wieczna. Dalej stowarzyszenie – twór czasowy, oparty na konkretnych zasadach, przede wszystkim nastawiony na realizację jakiegoś celu.
Czy społeczeństwo (albo państwo) jako takie jest wspólnotą czy stowarzyszeniem? Na to nie ma odpowiedzi. Raczej jest jednym i drugim w zależności od sytuacji i konkretnego przypadku. Choć raczej wspólnoty w dzisiejszych czasach uległy zawężeniu do bardziej regionalnych, a państwo stało się bardziej stowarzyszeniem. To ja decyduję, czy jestem Polakiem, czy nie. Oczywiście jest to wierutna bzdura, ale tylko w ten sposób nie popadamy w sprzeczności. Co ciekawe konflikt ten dotyczy również wielu profesji – czy filozofem jest osoba, która filozofuje, czy która uważa się za filozofa? Podobnie z poetą, literatem itp.
W zasadzie wszelkie sztucznie tworzone organizacje obywatelskie są stowarzyszeniami (pięknie widać to na przykładzie prawa). Wiele z nich ma w domyśle bycie wspólnotą (np. nowa religia), przekonują nas wtedy, że przystępujemy do nich, ponieważ już do takiej wspólnoty należeliśmy, tylko o tym nie wiedzieliśmy. Tak może powstać wspólnota językowa, narodowościowa, w momencie gdy jej podmioty „zdają sobie sprawę” ze swojej odmienności bądź „inni” tę wspólnotę definiują przez swój ostracyzm.
Myślę jednak, że śmiało możemy nasze sztuczne społeczeństwo określić jako stowarzyszenie. Dla uproszczenia cytując za UPS: „Stowarzyszenie jest dobrowolnym, trwałym i samorządnym zrzeszeniem o celach niezarobkowych, które samodzielnie określa swoje cele, programy działania i struktury organizacyjne oraz uchwala akty wewnętrzne dotyczące jego działalności, opierając ją na pracy społecznej członków”. Ale to nie jest zbyt istotne, najważniejszy jest fragment preambuły: stowarzyszenia mogą powstawać „w celu stworzenia warunków do pełnej realizacji [...] umożliwienia obywatelom [...] prawa czynnego uczestniczenia w życiu publicznym i wyrażania zróżnicowanych poglądów oraz realizacji indywidualnych zainteresowań [...]”. (Przepraszam, że posiłkuję się niedoskonałym prawem Polskim, ale i tak z grubsza opisuję tu tylko pewne intuicje).
Tak więc stowarzyszenie nie musi mieć celów bezpośrednich, ale może mieć cele pośrednie. Bo wyrażanie swoich poglądów czy realizację zainteresowań odbieram właśnie jako cele pośrednie. Jeśli manifestujemy swoje poglądy, to robimy to w jakimś konkretnym celu, nie dla samej manifestacji (choć np. w przypadku UPR łatwo o pomyłkę). Ale czy sama chęć zbudowania sztucznego społeczeństwa jest w stanie stworzyć taki twór?
I tak i nie. Można w ten sposób stworzyć tylko działo, którego celem będzie stworzenie sztucznego społeczeństwa, wymyślenie celów, jakie te będzie mogło przed sobą postawić. A więc zupełna i niepotrzebna bzdura. Tak wiec bez konkretnego celu ani rusz. Na początku myślałem, że cel taki musi być dobrze umotywowany. Jednak praktycznie nie ma to większego znaczenia. Można nie wierzyć w realne zrealizowanie głównego celu stowarzyszenia, jednak zamiast tego realizować trzeba jakieś sub-cele. Za przykład znów postawię organizację studencką w USA – nie trzeba myśleć o przyszłych profitach, które taka przynależność będzie miała, wystarczy pomyśleć o profitach aktualnych, a choćby i o dobrej zabawie. Mogę jeszcze uprościć – zakładając dyskusyjny klub filmowy chodzi nam o promocję kultury oglądania filmów, ale satysfakcjonuje nas również samo oglądanie filmów.
Czyli celem głównym spokojnie może być próba przetestowania (bo nie stworzenia) idealnego społeczeństwa cyfrowego. Organizacji w pewien sposób fantastycznej i ulotnej. Ale o tym później. Nie ruszymy się dalej, jeśli nie sformułujemy jednak jakiejś realnej podstawy, czyli sub-celu (taki może oczywiście wyjść w trakcie, jednak pozostawienie tej kwestii samej sobie naraża na szwank całą koncepcję.
Główne cele stowarzyszeń (długofalowe), to ociągnięcie władzy, osiągnięcie pieniędzy, wiedzy, profitów materialnych bądź niematerialnych. Ponieważ mówimy o społeczeństwie, chodzi nam chyba o wszystkie te rzeczy, ale też o żadną konkretną. Chcemy, aby nasze społeczeństwo dobrze funkcjonowało, weryfikowało swoje możliwości, aktualizowało swój potencjał. I to jest chyba najlepsze sformułowanie. Chcielibyśmy stworzyć coś na kształt lewiatana – potencjał naszego stowarzyszenia to suma potencjału jego członków. Czyli, innymi słowy – nasze społeczeństwo to coś w rodzaju współczesnego poeta doctus – uczonego, odkrywcy, humanisty, ale składającego się z wielu osób, nie z jednej. Mam tu na myśli raczej umiejętności, jakimi takie społeczeństwo dysponuje niż faktyczną wiedzę.
Oczywiście umiejętności nie są niczym istotnym, jeśli nie podlegają aktualizacji. Ta umożliwia rozwój, lepsze współdziałanie, świadomość faktycznych możliwości społeczeństwa i – co najważniejsze – właśnie osiągania pewnego sub-celu. Doświadczanie jakiejś celowości istnienia całego tworu. Stowarzyszenie, które spotyka się i pije kawę rozmawiając na wszystkie tematy a nie dokonując jakichś postępów (lub choćby nie doświadczając porażek) staje się coraz słabsze i pozbawione znaczenia. Dlatego niezbędny jest sukces nawet nie poszczególnych jednostek, ale aktualizacji jak największego potencjału społeczeństwa. Mówię tutaj zarówno o rzeczach nastawionych na kreację, jak i na niszczenie (te jest gorsze, ale lepsze niż brak aktualizacji potencjału).
Dygresja: te dywagacje obnażają całe piękno i deformację filozofii. Oczywiście nie wiadomo co miałoby być tym sub-celem dla społeczeństwa, ale moglibyśmy już znaleźć parę rzeczy, które się do tego nie nadają. Nieskończenie wiele rzeczy minus część rzeczy cały czas daje nieskończenie wiele rzeczy, ale przynajmniej jest nam weselej. Dlatego chyba dobrze będzie porzucić tutaj badanie filozoficzne.
O czym możemy mówić jako o aktywacji potencjału? Spróbujmy przyjrzeć się takim elementom u innych stowarzyszeń. Na pewno jest to wysyłanie petycji przez słuchaczy radia Maryja (i wysyłanie przez nich składek). Na podobnej zasadzie opiera się zbieranie podpisów przez Amnesty International. Idąc już w lepszym kierunku – Państwowa Akademia Nauk dokonując interdyscyplinarnych odkryć również aktualizuje swój potencjał.
Skupmy się jednak na jakości owego potencjału. W przypadku AA jest to ilość. W przypadku sekt i klubów jest to potencjał ekonomiczny i/lub duża ilość wolnego czasu. W przypadku stowarzyszeń i fundacji najczęściej duży zapał i ideowość. Co mają korporacje? Najczęściej wszystko z powyższych. Co ma w założeniu nasze internetowe społeczeństwo? Nic.
Wielość umiejętności nie jest jakością samą w sobie i uwidacznia się tylko podczas aktualizacji (trochę jak wiedza). Mogę posiadać miliard umiejętności na najwyższym poziomie, ale w konkretnym przypadku użyteczna jest jedna, parę z nich. Dlatego ilość umiejętności nie ma znaczenia. Do czasu.
Postawione przed jakimś konkretnym problemem nasze informatyczne społeczeństwo wcale nie poradzi sobie lepiej niż jakiekolwiek inne. Ba, nawet niekoniecznie lepiej, niż konkretna osoba. Wielości umiejętności można używać głównie w dwóch celach: rozwiązując kwestie w których musimy myśleć wielowymiarowo i mając do czynienia z następującymi szybko po sobie potrzebami aktualizowania kolejnych umiejętności.
Na przykładach: wielowymiarowo musimy myśleć na przykład w przypadku organizowania konferencji. Zupełnie inną umiejętnością jest ogarnięcie kwestii naukowych a gastronomicznych czy logistycznych. Te kwestie wymagają zupełnie innego sposobu myślenia i pojmowania rzeczywistości (abstrahując od czasu, jaki zajmują). (Na marginesie: tego typu rzeczami byłyby również zadania wymagające działania zespołu, a nie poszczególnej osoby, tu jednak zróżnicowanie specjalizacji nie jest oczywiste.
Natomiast z następującymi po sobie trudnościami mamy do czynienia w przypadku np. okradania filmowego sejfu. Jedna osoba unieszkodliwia alarm, druga przechodzi zabezpieczenia, trzecia otwiera sejf itp. Zostawmy jednak ten rodzaj współpracy i skupmy się na pierwszym.
Ograniczyliśmy potrzebę powołania społeczeństwa informacyjnego do rozwiązywania konkretnego problemu. Nazwijmy go organizacyjno-koncepcyjnym. Łączy to z sobą teorię i praktykę – z jednej strony wymyślamy jak obejść jakiś wielopłaszczyznowy problem (np. jak zrobić film), a z drugiej praktycznie wdrażamy nasze pomysły. Jednak i tutaj nasze stowarzyszenie natrafia na kolejny opór – może zajmować się jedynie problemami, które da się rozwiązać bez bezpośredniego kontaktu między osobami przy jednoczesnym ograniczeniu możliwości komunikacyjnych (przy użyciu powszechnych technologii internetowych). Taki twór wymagałby zatem bardzo wysokiego stopnia pewności dla poszczególnych członków i doskonałej organizacji (raczej ziarnistej niż demokratycznej).
I podsumowując – czym w takim mógłby się zająć taki twór? Chyba wszyscy musimy uruchomić wyobraźnię. Spróbujmy. Opracowanie i wykonanie kampanii promocyjnych o nieokreślonym zakresie. Opracowanie kampanii społecznych. Praca koncepcyjna w rodzaju wspólnego projektu artystycznego czy naukowego. Skomplikowane kampanie wirusowe. Nietypowe działania urbanistyczne. Działalność naukowo-dokumentacyjna (w rodzaju grup osób, które robią zdjęcia opuszczonych budynków).
Warto by było tu pokusić się o jakieś podsumowanie. Nie będę jednak skracał i jeszcze raz opisywał powyższego wywodu. Powiem tylko, że kusi mnie taki pomysł, próbuję znaleźć dla niego jakieś uzasadnienie. Prawdopodobnie, że z jednej strony jest trochę utopijny (takie stowarzyszenia nie działają sensownie nawet pozbawione problemu dystansu), a z drugiej łudząco realny. Użycie w tym wypadku internetu pozwoliłoby skontaktować się z osobami myślącymi zupełnie inaczej. Z osobami wyjątkowymi.
Z drugiej strony zaraz, po co tyle pisania, po co tyle dywagacji? Czy nie opisałem właśnie Google?