Jeszcze kilka lat temu „inność”, pojmowana jako chęć wyrwania się ze sztywnych ram, konwenansów i szarości była raczej tępiona, a w najlepszym wypadku postrzegana z przymrużeniem oka. Dzisiaj ta „inność” jest wręcz pożądana. Zwłaszcza wśród młodych ludzi znalazła bardzo podatny grunt do swojego rozwoju i jak widać na załączonym obrazku nasze- studenckie środowisko również nie jest od tego zjawiska wolne.
Jeszcze kilka lat temu „inność”, pojmowana jako chęć wyrwania się ze sztywnych ram, konwenansów i szarości była raczej tępiona, a w najlepszym wypadku postrzegana z przymrużeniem oka. Dzisiaj ta „inność” jest wręcz pożądana. Zwłaszcza wśród młodych ludzi znalazła bardzo podatny grunt do swojego rozwoju i jak widać na załączonym obrazku nasze- studenckie środowisko również nie jest od tego zjawiska wolne. W skrajnych przypadkach ta „inność” stała się wręcz synonimem powodzenia w życiu towarzyskim i kryterium, które pozwala stwierdzić, czy jesteś cool. Musisz się wyróżniać, musisz rzucać się w oczy –inaczej nikt cię nie zauważy, nikt nie zaprosi cię na imprezę, a jeśli jakimś cudem spotka cię ten zaszczyt na pewno nie staniesz się duszą towarzystwa.Czy jednak naprawdę istnieje niejako przymus takiej „inności”? Czy to źle, że chcemy się wyróżniać? Nie do końca.Bo przecież to, że człowiek inaczej się ubiera, ma inną fryzurę, czasem może wygląda śmiesznie, czasem może wręcz przerażająco jest pewnego rodzaju sygnałem, podpowiedzią, czego można się po nim spodziewać .To, jak wyglądasz jest w pewien sposób tylko uzewnętrznieniem tego, co nosisz w środku. Brzmi to może trochę pompatycznie ,ale faktycznie jest to chyba najkrótsza i najbardziej dostępna droga zamanifestowania swoich poglądów, swoich przekonań, swojego „ja”. I wszystko jest w porządku , do momentu, kiedy się to „ja” jeszcze posiada. W tym właśnie aspekcie dokonała nam się pewna myślowo-estetyczna rewolucja. Bo o ile kilkadziesiąt lat temu hipisi najpierw sprzeciwiali się wojnom itd., a dopiero w ślad za ich przekonaniami szedł wizerunek ich, jako bądź co bądź ,subkultury, o tyle teraz nastolatki najpierw sprawiają sobie powłóczyste ciuszki i „dzwony” ,a dopiero później (o ile w ogóle)dowiadują się na czym tak naprawdę polega ruch pacyfistyczny. Rodzi się „nowa świecka tradycja” :to, co myślę staje się dodatkiem do tego jak wyglądam, a jeśli już trzymać się tej tezy , to powinno być odwrotnie. Zresztą, czy w XXI wieku naprawdę jest konieczne takie przynależenie do jakiejś subkultury? Przecież u podstaw każdej z nich leży jakaś mniej lub bardziej konkretna, mniej lub bardziej skrajna czy idiotyczna , ale zawsze ideologia. Należysz naprawdę do jakiejś subkultury, utożsamiasz się z jej przesłankami? Ok., ale to znaczy, że najpierw w coś wierzysz, a dopiero później manifestujesz, uzewnętrzniasz tę wiarę. Nigdy odwrotnie, bo to zakrawa już na hipokryzję. Ale czy takie obnoszenie się ze swoimi przekonaniami jest konieczne? Nie, ale nie jest też złe, jeśli się do niego w pewnym sensie dorośnie. Bo jaką treść może mieć do przekazania trzynastolatka w wojskowej kurtce, glanach i koszulce z Cobain’em? To jest właśnie „inność” na siłę ,na pokaz.
Cały czas staram się jednak dowieść, że „inność” nie jest zła. Po prostu trzeba uważać, żeby nie przekroczyć pewnych granic. „Inność” pojmowana jako własny styl jest w porządku. Nie jesteś zakładnikiem wizerunku niejako narzucanego przez subkulturę, nie jesteś zakładnikiem mody, nie robisz niczego „pod publikę”. Być może są ludzie „bardziej inni” od ciebie i być może to oni są główną atrakcją na imprezach, ale ty przynajmniej jesteś sobą. To wbrew pozorom nie jest umoralniająca gadka typu „uwierz w siebie ,a wszystko ci się uda”. Chodzi tylko o to, że paradoksalnie ktoś, za kim teraz ludzie nie oglądają się na ulicy, już niedługo zacznie rzucać się w oczy bardziej niż wszyscy ci, którzy teraz starają się przykuć uwagę strojem, fryzurą czy czym tam chcą. Bo skoro akceptujemy „inność” we wszelakiej maści przejawach, to tym bardziej powinniśmy zaakceptować zwyczajność, która
w specyficzny sposób staje się coraz bardziej „inna”. Zresztą nie każdy czuje potrzebę popierania swoich poglądów fryzurą czy wzmocnienia swojego ego niekonwencjonalnym strojem. Bo taka jest prawda- gros ludzi tuszuje niedostatki w swoim systemie myślowym właśnie w ten sposób. Zdarza się ,że osoba o image’u przyprawiającym o dreszcze babcie w tramwaju tak naprawdę jest tylko wymyślonym i wykreowanym „produktem” i nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie dlaczego tak właśnie wygląda. Oczywiście nie wszystko musi kryć w sobie jakieś głębokie przesłanie, ale bywa, że pod całym tym przebraniem nie kryje się nic prócz ignorancji. Przykro to mówić, ale dotyczy to w dużej mierze bardzo młodych ludzi, zafascynowanych dana subkulturą bardzo powierzchownie i nie mających bladego pojęcia o co tak naprawdę chodzi.
Na szczęście z pewnych (błędnych) przekonań się wyrasta. Tak ,jak wyrasta się z koszulek z Kurtem. Nie ma nic złego
w subkulturach i nie ma nic złego w tym, że chce się wyglądać inaczej. Pod warunkiem, że pamięta się o zasadzie :najpierw myślę, potem wyglądam. Bo, jak wiadomo o gustach się nie dyskutuje. Ale o poglądach zawsze można.