Książka dobra w 73 procentach

nF
nF
Kategoria felieton · 7 listopada 2003

Nie wiem tak naprawdę, czym był komunizm. Mogę się tylko domyślać, czym jest teraz, zarówno w praktyce, jak i w pamięci. Słyszałem wiele o polityce cenzury, jaką prowadziły niegdysiejsze władze. Czytałem także książki wydane w tamtych czasach.

Nie wiem tak naprawdę, czym był komunizm. Mogę się tylko domyślać, czym jest teraz, zarówno w praktyce, jak i w pamięci. Słyszałem wiele o polityce cenzury, jaką prowadziły niegdysiejsze władze. Czytałem także książki wydane w tamtych czasach. Boję się operować pojęciami, których tak naprawdę nie rozumiem. Mam, mimo wszystko, wątłą nadzieję, że młodości wiele się wybaczy (przecież nie trzeba znać budowy radia, aby go słuchać). No, ale dość czczych dywagacji, zauważmy problem.

W myśl ustawy z IV 1990 zniesiono cenzurę prewencyjną. Rok, w którym przepis stał się faktem, nie ma dla naszych rozważań większego znaczenia. Oczywiście ów fakt był niezaprzeczalnie pozytywny, gazety zaczęły nadawać się do czytania, przynajmniej generalnie. A jednak nie wszyscy byli tego zdania. Kiedyś ktoś narzekał na ową zmianę, że kiedyś czytało się to, co było i jeśli książkę dało się wydać, to faktycznie była ona kupowana/czytana i nie w 3 tysiącach egzemplarzy, ale trzydziestu. A tak i książek więcej, i czytać nie wiadomo co, i po co (jest przecież telewizja).

Czy to sedno problemu? Zbyt duża konkurencja ze strony mediów łatwiejszych w odbiorze? To najwyżej wierzchołek góry lodowej. Kiedyś wiadomo było, czego pisać nie można. Ludzie starali się czytać między wierszami. Trochę myśleli. Powstał tzw. drugi obieg. My, Polacy, naród koci, zawsze dawaliśmy sobie radę, jak nie tak, to inaczej. Teraz natomiast, w erze wielu dużych reklamowych wyrazów, wiadomo tylko jak pisać trzeba. A pisać trzeba poprawnie politycznie, przystępnie, a przede wszystkim poczytnie. Bez tego ani rusz.

Wojciech Mann w wywiadzie dla "Polityki" zauważył coś takiego, jak cenzura telewizyjna. Że nie ważne co i jak - oglądalność musi być. Ważne są cyferki z dokładnością do jednej setnej, a nie jacyś tam ludzie. (Swoją drogą, nie mam pojęcia, na jakiej zasadzie sprawdza się popularność danych programów, ale jakoś nie wydaje mi się, aby za moją przyczyną mogła w ogóle spaść. Albo wzrosnąć). Nie masz wystarczającej oglądalności? Przesuwamy program na późniejszą godzinę. Jest późno i mniej ludzi ogląda? Uuu, to już twój problem, ale ponieważ oglądalność spadła, przesuwamy program jeszcze dalej, po wieczornej edycji reality show. To nic, że jesteś dobry, widzisz cyferki? Nie chcesz stanąć na głowie ze spuszczonymi spodniami? Twoja sprawa. Nie chcesz nagich dziewczyn w tle? Ich Troje? Nikt cię do niczego nie zmusza. Ale oglądalność znowu spada. Lecisz.

Oczywiście problem ten tyczy się nie tylko telewizji. Tyczy się w zasadzie wszystkiego, co można sprzedać, od kartofli (bo pewnie nie muszą być zdrowe i smaczne, mają być ładne), po najwyższą sztukę. A tak bardzo nam się to wszystko gmatwa, tak bardzo chcemy być w porządku w stosunku do samych siebie, że nagle okazuje się, że tracimy nad wszystkim kontrolę. Niestety, taka społeczna bomba atomowa, nie da się tak łatwo zatrzymać, możemy tylko włączyć odliczanie. Przykład? Proszę bardzo - wspomniane już "Ich Troje". Sam wokalista przyznaje, że to, co tworzy, nie jest zbyt wysokich lotów. Ale ludziom się podoba. Jest ważne, jest dochodowe, popularne. Znaczy niby dobre. Zespół jedzie na Eurowizję, bo dużo osób dostało dużo smsów (parę osób dostało też dużo pieniędzy, ale to inna sprawa). Ma zaśpiewać piosenkę o Unii Europejskiej. W międzyczasie idzie wniosek do Prokuratury Okręgowej o niepoprawność polityczną utworu "Keine Grenzen". I tak dokoła wojtek, napięcie, napięcie, napięcie. Robienie sprawy. Jak kiedyś na koncercie wokalista pluł na publiczność, to była norma. Teraz nie może się taki nawet krzywo uśmiechnąć. Bo traci oglądalność, sprzedawalność.

W książki to wszystko wkroczyło bardzo delikatnie. Bo książka jest bardzo bezpośrednia: zapłacisz albo nie zapłacisz. Liczbę sprzedanych egzemplarzy można bardzo łatwo policzyć. Cenę też. Do machinacji finansowych nawet nie potrzebny jest kalkulator (zaraz, wróć, wszedł VAT, to i procenty się pojawiły. Ale obalmy te... przekonania i idźmy dalej). No więc to autor (bo na autorze to się jeszcze skupia, niestety, mniej na wydawnictwach) myśleć musi z każdym zdaniem, z każdym przecinkiem, co by tu napisać, żeby się ludziom podobało. Nie, żeby było dobre. Faktycznie, i przy tej okazji może powstać coś wybitnego, ale nie oszukujmy się, poczytność nie powinna stawać się najważniejszym kryterium wyboru. Tworzenia. Nie może być jedyną wartością książki. Bo do czego to doprowadzi? Ba, do czego to już doprowadziło? Harry Pottery, zabawki, figurki, przewodniki po Hogwardzie, to wszystko kręci się wokół tego, że pani Rowling wymyśliła sobie, co świetnie daje się sprzedać. I dobrze wymyśliła, poniekąd, nie to jednak jest istotne, ale wartość marketingowa. A co my biedni możemy zrobić? Tylko pójść za systemem. Bomba atomowa. Samonakręcająca się sprężyna. Co będzie, wraz z coraz większym napinaniem się mechanizmu? Co czeka nas na końcu? Wybuch? Koniec wartości? Teoretycznie płakać nie powinniśmy, w bibliotekach jest dużo więcej dobrych książek niż jesteśmy w stanie przeczytać. Ale to wszystko przygnębia. Przytłacza. Ogłupia. Najbardziej chyba, że nic nam do systemu. Jako czytelnikom, wydawcom, pisarzom. To nie nasze społeczeństwo. Nie nasi konsumenci. Ziarnko piasku nie odmieni mandali.

"Życie jest przykre, przykra jest ludzka egzystencja,

Gdy człowiek nie ma ani pieniędzy, ani szczęścia.

To nie jest fajnie, jest martwo, niech ludzi krążą stada,

Lecz na kłopoty jest jedna bardzo dobra rada:

Wal głową w ścianę, to pomoże każdemu,

Wybierz miękki kawałek i uderz z rozbiegu!

Na problemy i smutki wal w ścianę do skutku!

Masz problem z rozbiegiem, to poproś kolegę!"

Kabaret Potem