No, wreszcie skończyły się wakacje. Łatwiej będzie o miejsce w pubie czy na pomoście nad jeziorkiem. Na tarasie zaś, u pani W. nie zabraknie już zimnego piwa. Niestety, co za tym idzie, na ulicy nie będzie na czym oka zawiesić, bo wraz z jesiennymi chłodami foczki zdejmą moje ulubione mini spódniczki.
Co tu kryć? - Idzie jesień. Z nią nostalgiczne wieczory i mgliste poranki, z pukaniem deszczu o szybę i wyciem wiatru za oknem. Na taki czas, nie masz nic lepszego nad dobry film, w naszym wytęsknionym kinie, a do poduszki dobra płyta (o dobrej kochance nie wspominając). Jeśli dobry film, to oczywiście „Blade runner”, dobrą płytą „siedzącą w nastroju” niech będzie „Life for sale” Dido (ze świetnym kawałkiem „White flag”), zaś kochanką ... hmmm... (imię i nazwisko znane redakcji) :). Jak Wam się podoba taka wizja jesieni? Całkiem wporzo, prawda?
No, wreszcie skończyły się wakacje. Łatwiej będzie o miejsce w pubie czy na pomoście nad jeziorkiem. Na tarasie zaś, u pani W. nie zabraknie już zimnego piwa. Niestety, co za tym idzie, na ulicy nie będzie na czym oka zawiesić, bo wraz z jesiennymi chłodami foczki zdejmą moje ulubione mini spódniczki. Ba, gdyby tylko zdjęły, to byłoby pół biedy – one założą spodnie! Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że moje e-maile słane setkami do projektantów mody zrobią swoje, a prasa kobieca rozpropaguje wreszcie jakieś odważniejsze stroje. Ale ja nie o tym miałem... Jesień przypomina o przemijaniu czasu. Bo choć w zasadzie zawsze wiemy że biegnie on gdzieś obok, to dopiero jesienią mamy okazję przyjrzeć mu się, gdy nas mija.
Zaczynam odnosić przedziwne wrażenie, że cykl życia człowieka składa się z kilku powtarzających się elementów, wokół których kręci się ono. Nie, nie, spokojnie! Tym razem nie będzie o dupach! Po prostu, siedząc kiedyś przy dzbanku piwa, złapałem się na myśli, że poszedłbym zamówić drugi, no ale tego przecież jeszcze nie skończyłem. Czyli że co? No, że trzeba się brać i kończyć ten dzbanek! Wymęczę go i będę mógł zamówić nastęęępny :). I tak toczy się nasze życie, od piątku do piątku. Cała reszta, te wszystkie głupie dni nie mieszczące się w magicznym pojęciu 'weekend', przeżywamy z musu, żyjąc albo dniami które minęły, albo tym co nas miłego w nadchodzącym weekendzie czeka. Całą resztę najlepiej byłoby wyciąć z kalendarza. Wywalić poniedziałki, bo oprócz szewców i artystów nikt i tak ich nie lubi. Wymazać wtorki, bo o minionym piątku prawie nikt już nie pamięta. Wyciąć środy, bo po poniedziałku i wtorku mamy serdecznie dość wszystkiego, a tu jeszcze tyle tygodnia przed nami, zapomnieć wreszcie o czwartkach – znienawidzonym, bezsensownym dniu, kiedy to nie mamy jeszcze pewności czy dotrwamy do jutra, a cały miniony tydzień dał nam się już nieźle w kość. Sprawa piątku może być sporną, bo to wprawdzie i szkoła i praca jeszcze trwa, ale jednak gdzieś na horyzoncie dnia ciągle przecież ledwie bo ledwie, ale miga jednak zielone światełko udanego piątkowego wieczoru. I tak żyjemy, zabijając czas. We wrześniu czekamy niecierpliwie na Andrzejki. Ach te imprezy, to odprowadzanie koleżanek do domu, przez park zasypany liśćmi... Cały środek, od września do połowy listopada „o dupę potłuc” że tak powiem. Później Boże Narodzenie: nastrojowa muzyczka z radia, lekki mróz, zapach choinki, prezenty, nastrój wieczerzy Wigilijnej i spaceru na pasterkę – miesiąc od Andrzejek do tego momentu psu na budę! Szczęśliwie grudzień lubimy, bo zaraz po świętach mamy Sylwestra :). Zimny szampan wirujący w głowie na parkiecie wśród wesołego towarzystwa, albo tańce na placu przed koziołkiem w wesołej kompaniji walącej szampanskoje z gwintu i śmiejącej się głośno. Tak, druga połowa grudnia jest całkiem spoko. Później dłuuugo-dłuugo nic, kilka miesięcy beznadziejnej nauki i pracy w oczekiwaniu święta wiosny i płodności, ooo ups, Wielkiej Nocy! Jajko do jajka, twarda kiełbaska, koszyczek... a później wielkie lanie wody, a co, tylko politykom wolno to robić? Od Wielkanocy czekamy beznadziejny miesiąc do jakiegoś dłuższego weekendu majowego. Och te lubimy najbardziej. Jest już ciepło, więc nawet jeśli zaśniemy gdzieś w rowie w drodze do domu zapalenie płuc nam nie grozi. Zaś surowa karkówka z goryla, ups z grilla, przepita sporą dawką alkoholu nie zaszkodzi nam na pewno. Od majowego weekendu wystarczy zabić ok. miesiąca i mamy wakacje. :D. To, co Tygrysy lubią najbardziej. Nawet jeśli nie my mamy akurat wolne, to zawsze możemy petentowi powiedzieć że to czego chce załatwia akurat pani Jadzia, która jest aktualnie na urlopie – a niech idzie w cholerę i wróci po wakacjach. My wysyłamy albo odbieramy widokówki, chłodzimy piwo albo wódeczkę, wyjeżdżamy albo wracamy z urlopu, poznajemy albo rzucamy dziewczynę – słowem, długo oczekiwana nirwana. Żyć nie umierać, stan naturalny każdemu normalnemu człowiekowi, leżenie do góry ... nosem i picie piwa albo spijanie ... śmietanki (nomen omen).
Wszystko to, co mieści się między tymi chwilami szczęścia najchętniej byśmy (z małymi wyjątkami) wymazali z kalendarza. To co w tym czasie robimy to zabijanie czasu. A nawet już nie zastanawiamy się nad wydźwiękiem tego sformułowania. Bo to przecież jednak zabijanie, nie spędzanie, przeżywanie, to zabijanie. Nooo można by podejrzewać, że posiedliśmy tajemnicę życia, albo że wszyscy wierzymy w reinkarnację. To życie jest do dupy, więc je jakoś przemęczę, ale za to następne... ho ho, to dopiero urządzę sobie życie! A gówno prawda! (za przeproszeniem). Drugiego życia nie będzie, zabijaj czas a właściwie nawet nie, Ty go tylko spędzaj jakoś, a życie minie Cię z boku, Ty zaś stojąc u jego kresu wybełkoczesz bezzębnymi wargami – o kurwa, to już?!?
Cieszmy się każdą chwilą – Wasz ups...
1 – tytuł powieści P.K.Dicka, na motywach której Ridley Scott nakręcił film Blade Runner.
2 – kwestia wypowiedziana przez umierającego replikanta (androida), Roya Batty w scenie finałowej filmu