My

vesper
vesper
Kategoria felieton · 10 sierpnia 2003

Jesteśmy pokoleniem niedoszłych samobójców. Zazwyczaj coś studiujemy ,a co za tym idzie nasza sytuacja materialna nie pozwala nam na posiadanie własnego psychoanalityka.

I tylko dlatego go nie mamy. Zresztą tak naprawdę wcale nie jest nam potrzebny- my przecież mamy swoich psychologów, którzy rozumieją nas jak nikt inny. Oni wiedzą, co czujemy ,czego pragniemy, czego się boimy...A może to my przerabiamy ich na własną modłę, dostosowując ich do naszych naciąganych ideologii? Tak, my „niespełnieni artyści, niedoszli poeci” lubimy czytać Wojaczka ,ale jeszcze bardziej lubimy palić jak Wojaczek, pić jak Wojaczek i w ogóle być jak Wojaczek. Pomyliliśmy lektury –zamiast pilnie wertować „ Politykę” i śledzić kurs dolara ,naczytaliśmy się „ Cierpień młodego Wertera” i tym podobnych i teraz zbieramy gorzkie owoce tej pomyłki.

Szczęście? Nie, to nie dla nas .My nie umiemy być szczęśliwi .Przynajmniej taka jest wersja, której się trzymamy. Tak naprawdę nie chcemy być szczęśliwi. Równałoby się to z utratą wizerunku. Zresztą świat nam na to nie pozwala,więc nie musimy się specjalnie trudzić, żeby zachować twarz. Bo świat jest w ogóle zły. Nie ma w nim dla miejsca dla naszych ideałów i dla nas samych. Nie umiemy się dostosować, czekamy , aż oni dostosują się do nas. Jesteśmy outsiderami, jeśli rzeczywistość nie zgadza się z naszą teorią , tym gorzej dla rzeczywistości (to zresztą też nie nasze słowa). Wszystko i wszyscy sprzysięgli się przeciwko nam ,zawarli tajemne porozumienie i będą prowadzić swoją krucjatę ,dopóki nie staniemy się zdolni do życia w ich konsumpcyjnym ,ohydnym i bezwartościowym świecie. Ale my trzymamy się mocno, nie damy się tak łatwo ściągnąć do ich poziomu.

My „ artyści” jesteśmy przy tym tak pełni sprzeczności ,że sami nie bardzo wiemy o co tak naprawdę nam chodzi. Z jednej strony pragniemy wolności ,swobody . Z drugiej – rzuceni na głębokie wody niezależności dotykamy dna ,bo samotność wciąga nas pod powierzchnię. Nie możemy tak naprawdę obejść się bez innych, bez tych ,którymi tak gardzimy, mimo ,że oni bez problemu mogą obejść się bez nas .I to nas najbardziej boli, bo przecież my jesteśmy od nich lepsi ,jesteśmy wyżej, bo jesteśmy ARTYSTAMI –mamy ideały, mamy swoją sztukę! A jednak świat bez nas nie zginie.

Dlatego lubimy przed nimi zabłysnąć- przynajmniej wtedy dostrzegą ,że w ogóle jesteśmy. Lubimy więc używać słów, których nie rozumieją i których znaczenia my też do końca nie pojmujemy. Chcemy intelektualnej anarchii ,myślowej rewolucji. Tylko wtedy będą mogli zrozumieć naszą poezję, naszą sztukę i nas samych. Obnosimy te hasła z godnością ,jaka jest właściwa tylko nam ,nie robiąc przy tym nic, aby wprowadzić je w życie. To nie nasza broszka –my jesteśmy stworzeni do wyższych celów.

I tak wiedziemy swój marny żywot ,czekając w nadziei ,że ktoś w końcu zrozumie...Kiedy nie zastanawiamy się nad znikomością egzystencji i beznadziejnością tego świata, zachwycamy się poezją Młodej Polski i zgłębiamy tajniki filozofii Schopenhauera, powtarzając :”dokładnie, właśnie tak jest”. I utwierdzamy się coraz bardziej w przekonaniu ,że tak trzeba żyć. Chcemy umrzeć wśród stert szkiców ,których nikt nie obejrzał i zeszytów wierszy, których nikt nie przeczytał. Oni docenią nas dopiero wtedy, gdy nas już nie będzie i będą sobie wyrzucać, że nas nie dostrzegli. Potem nasz krótki i burzliwy żywot zostanie owiany legendą- ci, co przyjdą po nas będą chcieli być jak MY...Tak, to idealny dla nas koniec.

Może się mylę ,ale tak to właśnie widzę: my- alternatywa dla dzisiejszych yuppies (może alternatywa tylko pozorna, bo w gruncie rzeczy chodzi nam chyba o to samo). Tak to widzę – „niedoszli artyści, niespełnieni poeci”. Dlaczego właśnie tak? Bo nie tylko słucham, ale też słyszę , nie tylko patrzę ,ale też widzę. I widzę to właśnie tak ,kiedy patrzę na was i kiedy patrzę w lustro.