Gramofon

anonim
Anonimowy użytkownik
Kategoria felieton · 26 lipca 2003

Opowiadanie dosyć mocne treścią, tematyka wojennna.

Nie zmartwiła mnie wiadomoć o śmierci cioci Basi. Nie znałem jej za dobrze; spotykaliśmy się tylko z okazji świąt. Wymienialiśmy dwa, trzy zdania i każdy odchodził do swojej części stołu. Była stara, bardzo stara; przeżyła druga wojnę światową. Bardzo narzekała na zdrowie, zawsze. To był temat numer jeden i jedyny temat na który rozmawiała. Nie byłem wstanie słuchać przez kilka godzin jej narzekań na obolałe nogi czy problemy z oddychaniem. O jej śmierci dowiedziałem się od matki. Zadzwoniła do mnie z informacją, że ma dla mnie prezent. Mówiła, że jest jej strasznie przykro mówić mi o tym w takich okolicznościach, w końcu ciocia zmarła dopiero trzy dni temu. Pod koniec rozmowy oświadczyła, że mam być na pogrzebie. Tonem surowym jak stal zażądała mojej obecności, jak nie to polecą głowy. A czyje, to mam się domyśleć. Cała moja matka, pomyślałem po odłożeniu telefonu. Stanowczość to jej drugie imię. Nie miałem wyjścia, poprzekładałem spotkania, wyjąłem z szafy czarny garnitur i czekałem na pogrzeb. Tylko dwanaście godzin dzieliło mnie od spotkania z moją matką i resztą rodziny. Byłem pewny, że wszyscy przyjdą, bo ciotka miała niemały majątek. A że nie miała dzieci, to wszystko dziedziczy moja rodzina. Pogrzeb przebiegł szybko i sprawnie. Bez zbędnych lamentów i mów, jaka to ciotka była miła i pomocna. Wszystkim dała się we znaki. Dużo przeżyła w życiu i była podstarzałą wdową, ale to nie usprawiedliwiało jej wrednego postępowania z własną rodziną. Gdy patrzyłem na swoich rodziców i siostry mojej mamy skojarzyła mi się jedna scena z filmu przyrodniczego. Podlące się hieny przy konającej antylopie. Nawet nie zdążyła wziąść ostatniego oddechu, a już te chichoczące zwierzęta rzuciły się na nią. Pocieszające w tym wszystkim było to, że ciotka zmarła we śnie, nie cierpiała. Nie wiem jak wyglądała po śmierci; trumna była zamknięta. Nikt nie odważyłby się podejść do otwartej. Zmarła, niech więc spoczywa w pokoju. Po skromnej stypie pojechałem do rodziców odebrać swoją część spadku. Był to stary gramofon z szafką z czerwonego dębu. Przepiękna rzecz, bardzo stylowa, ale za nic nie pasowała do mojego hiper-, super-, ekstranowoczesnego mieszkania urządzonego tylko w stali. Nie chciałem robić przykrości matce i zabrałem gramofon z miną stu nieszczęść do siebie. Postawiłem go na środku swoich 26-metrów kwadratowych i poszedłem sobie. Po kilku dniach, znudziło mi się wpadanie na szafkę. Postanowiłem przemeblować mieszkanie. Chociaż nie miałem i nie zamierzałem kupować płyt do gramofonu, miał stać się główną ozdobą. Przestawiłem meble, kilka z nich wyrzuciłem, zmieniłem dodatki i oświetlenie. Dzięki temu moja kawalerka zyskała nowy wygląd i nową atmosferę. Nie było już tak zimno jak wcześniej. Teraz aż sam poczułem się lepiej i nie miałem ochoty nigdzie wychodzić. Przez trzy następujące po sobie dni, siedziałem w domu i zachwycałem się własną pomysłowością i nowym nabytkiem. Siedziałem w fotelu naprzeciwko szafki z gramofonem i rozmawiałem z czarną tubą stojąca jak strażnik. To znaczy ja mówiłem, a on słuchał. Nie przeszkadzało mi, że nie odpowiada. Chciałem sobie poukładać kilka spraw, lubię sam do siebie mówić. Po kilku takich rozmowach, zbliżyliśmy się do siebie. Przyzwyczaiłem się do niego, a ja jemu nie przeszkadzałem. Stał sobie cichutko pod ścianą, i tylko od czasu do czasu wydawał jakiś dzwięk. Szafka nie była już pierwszej młodości i domagała się wizyty konserwatora. Nie chciałem zabierać go w nowe miejsce, dlatego zadzwoniłem do Kaśki, która zajmuje się odnawianiem antyków. Nie raz miałem okazję widzieć ją w pracy. Pamiętam jak odnawiała dwumetrową, trzydrzwiową szafę. Tak delikatnie się z nią obchodziła. Ona - niecałe metr sześćdziesiąt - nie pozwoliła nikomu dotknąć tej ogromnej szafy, sama się nią zajęła. Miałem wrażenie, że traktuję ją jak swoje dziecko. Pózniej powiedziała mi, że się nie myliłem. Jak usłyszała o gramofonie, darła się do słuchawki jak oszalała, że już jedzie. "Za pięć minut jestem" - krzyczała na pożegnanie. Rzuciła słuchawkę zanim zdążyłem powiedzieć jej do zobaczenia. Po niecałych dwudziestu minutach już klęczała na środku pokoju przed gramofonem. Tylko jak otworzyłem jej drzwi, krzyknęła cześć i pognała na środek pokoju. Dłuższą chwilę siedziała i patrzyła na niego. Nie chciałem jej przeszkadzać. Usunąłem się na czas jakiś do kuchni. Wysypałem ciastka do szklanej miseczki i zrobiłem kawę. Przygotowany do słuchania przez dłuższą chwilę okrzyków zachwytu usiadłem w fotelu. Ona tymczasem przeszła do rękoczynów. Bezczelnie zaczęła go obmacywać. Chciałem już coś powiedzieć, gdy odwróciła się do mnie i powiedziała, że sprawdza stan drewna. Nie wiem dlaczego tak się poruszyłem, a nawet czułem przez chwilę zazdroć. Między mną a gramofonem nie było aż tak dużej sympatii, do tej pory stał i zbierał kurz. A teraz znalazł się ktoś kto go podziwia i dotyka. Przez chwilę wydawało mi się, że gramofon podniósł tubę do góry z wrażenia. Przeszła jeszcze krok dalej. Z pełnym szacunkiem zdjęła tubę i odstawiła na dywan. Odwróciła go tyłem do siebie i zdjęła tylną ściankę szafki. "Dziwne, nie ma nigdzie blaszki z nazwą producenta" - mówiąc to włożyła głowę do środka. Zabawny widok, kawałek kobiecego ciała wystający z drewnianej szafki. Wyglądała jakby szafka pożerała ją. Zaśmiałem się. "Nie śmiej się, tylko podaj latarkę" - usłyszałem w odpowiedzi na mój chichot. Nie miałem latarki, dałem jej lampkę z biurka. "Jest! - krzyknęła - znalazłam blaszkę z nazwą producenta i coś jeszcze". Podała mi złożony na pół, pożółkły kawałek papieru. Zdziwiłem się tak samo jak ona. Staliśmy na środku pokoju wpatrzeni w papier. Zastanawialiśmy się co z tym zrobić. Przeczytać czy odłożyć w to samo miejsce bez czytania. Kto ją tam schował, aby ktoś ją znalazł i przeczytał, albo ktoś ją tam włożył, żeby nikt nie znalazł. Zastanawiałem się głośno. Kaśka tym czasem rozpostarła papier i zaczęła czytać głośno. Przerwała w połowie pierwszego zdania. Resztę przeczytała cicho. Podała mi kartkę i rozpłakała się. Patrzyłem na nią jak na Miss Polski, która przyszła do mnie pożyczyć szklankę cukru. Trzaśnięcie drzwi w łazience przywróciło mnie rzeczywistości. Zacząłem czytać: "Nazywam się Alfred Gumowski i jestem więŸniem obozu koncentracyjnego Oświęcim-Brzezińka. Proszę znalazcę tego listu, aby odszukał moją rodzinę i przekazał im ten list. Chcę żeby wiedzieli co się ze mną stało i przekazali dalej tą informację. Na plecach mam tatuaż, jest prawie skończony. Piramidy, wielbłądy, piasek i podpis Africa Korpus 1940-42. Ten, który robi mi tatuaż, pokazał mi szkic i powiedział ile zostało do wytatuowania. Niewiele tego zostało. Wiem też, że kiedy skończy, zostanę zabity, a z wytatuowanej skóry zostanie zrobiony abażur do lampy jakiegoś generała. Moje ostatnie dni to koszmar, żyję z pełną świadomocią końca mojego życia. Jestem bezradny. Pilnują mnie całą dobę. Już trzy razy próbowałem popełnić samobójstwo. Marysiu, chcę się z Tobą pożegnać..." Przerwałem czytanie, reszta była zbyt osobista. Usiadłem w fotelu i rozpłakałem się. Nie mogłem tego objąć żadną miarą. "Jak można być takim bydlakiem?". Usłyszałem pytanie. Kaśka stała w drzwiach łazienki i powtórzyła pytanie. Była blada i płakała. "Zwymiotowałam, musiałam. Ten list napisał mój dziadek. Na blaszce obok nazwy producenta jest dedykacja mojej babci dla dziadka. Babcia opowiadała mi o gramofonie z dębową szafką, był w jej rodzinie od trzech pokoleń. Gdy aresztowano dziadka, oprócz niego zabrali również biżuterię, obrazy, srebra i gramofon". Nadal płakała. Przez łzy zapytała się co ma robić. "Ten list zabiję moją babcię" - patrzyła na mnie i błagała o pomoc. Przytuliłem ją i doradziłem, by porozmawiała ze swoją matką. Na pewno we dwie będą wiedziały co zrobić. Otarła łzy i zaczęła się żegnać. Na pocieszenie dodałem, że gramofon może zabrać w każdej chwili. Nie mogłem go zatrzymać. W jednym z południowoamerykańskich krajów, stary człowiek pochyla się nad pamiętnikiem oprawionym w jasnobrązową skórę i spisuje wspomnienia. Pisze starym piórem, czerwonym atramentem. Na biurku stoi lampka z abażurem z widokiem pustyni, wielbłądów, piasku...

Niestety historia o abażurze jest prawdziwa, ale tatuaż nie został dokończony. Imię i nazwisko fikcyjne.