Siła Sprawcza Reklamy - Wstęp

anonim
Anonimowy użytkownik
Kategoria felieton · 26 lipca 2003

Marku, wrócę pózniej. Czekaj proszę. Mamo marnujesz 365 dni swojego życia na mycie naczyń. A co tutaj widzisz? Te i podobne hasła słyszymy w telewizyjnych reklamach. Sam lubię je oglądać i znam ich mnóstwo na pamięć. Nie uczę się ich specjalnie, same wchodzą mi do głowy. A świstak siedzi i zawija je w te sreberka. Tak, oczywiście, hmm... Kolorowy świat reklamówek przyciąga wzrok, tak jak głośność ich nadawania wyrywa z drzemki w trakcie filmu. Ale do sedna. Reklamy, tak jak i inne rzeczy czy pojęcia, można podzielić na różne sposoby. Ja proponuję następujący podział: ciekawe, głupie i czarno-białe. Podział ten dotyczy tylko reklam telewizyjnych, nie będę się w tym miejscu zajmował pozostałymi sposobami reklamowania proszków do prania czy kremów do rąk. Do reklam ciekawych wrzucam spoty, które zaskakują pomysłem, techniką, podejściem do odbiorcy (twórcy takich reklam zakładają, że adresat myśli). Do reklam głupich zaliczam wszelkiego rodzaju powtórzenia, reklamy proszków do prania czy past do zębów. Autorzy takich reklamówek zakładają, że odbiorca jest szary i nijaki, i kupi kolorowe reklamowane opakowanie, bo było w telewizji. Z kolei czarno-białe (moja ulubiona kategoria) jak sama nazwa wskazuje to reklamy bez kolorów, ale z niesamowitą atmosferą, fabułą, ciekawym pomysłem. Krótkie, czasami kilkusekundowe filmy. Zastanawiam się, właściwie po co wybrałem taki temat, jest on właściwie taki sobie i do tego oklepany. Reklama w postaci spotów telewizyjnych, kolorowych stron w gazetach z pięknymi twarzami kobiecymi i kremami przeciwzmarszczkowymi (uff, co za wyraz), bilboardy, które atakują nas w każdej minucie naszego życia. Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Nie to, że jestem od nich uzależniony. Tyle, że m.in. agencje reklamowe za wszelką cenę starają się, i całkiem im to dobrze wychodzi, uczynić reklamę pewną dość ważną częścią naszego życia. Mogę powiedzieć, że niestety, czasami stety, reklama wpływa na mnie. Często wybieram z półek sklepowych produkty, które widziałem w telewizji czy gazecie. Zakupy robię w supermodnym hipermarkecie, zazwyczaj w niedzielę. Dumnie prowadzę mojego sklepowego mercedesa wypełnionego do połowy reklamowanymi chrupkami, ekstra smacznym serkiem topionym, mięciutkim i świeżym przez tydzień pieczywem itd. (nazw nie podaję, bo posądzą mnie o kryptoreklamę). Z dumą unoszę głowę ku górze i lekko stąpam po posadzce sklepowej, ledwo co wytartej przez pracownika porządku. Nie zdziwię się, gdy któregoś razu zostawię za sobą kwiaty lotosu. Mijający mnie ludzie, zazdrośnie zaglądają do mojego mercedesa i wymieniają produkty ze swoich wózków. Muszą kupić to samo co ja. Czemu to robią? Bo wyglądam i zachowuje się jak łowca superozreklamowanych produktów, czyli dobrych produktów. Przynajmniej tak mówią sąsiadki z bloku między sobą, gdy spotykają się na zakupach w hipermarkecie. Przecież w bloku nie mają czasu porozmawiać. Na ziemię wracam przy kasie, rachunek powoduje u mnie stan przedzawałowy. Cóż, za chwilę czucia się kimś ważnym, podziwianym i naśladowanym warto tyle zapłacić. Mam przecież kartę kredytową. Ale to już temat na inną opowieść.