A cóż to się takiego stało, że aż się Panu Pilchowi na felieton o Kane zebrało. Nie wiem i wiedzieć nie chcę, może nie lubi Kane, a może Pawłowskiego, może chłopców nie lubi, a może nie czuły na mody jest, a może w ogóle nie było innego powodu niż aspiryna.
A konkretnie smak 100 aspiryn, który zna dobrze Pan Pilch a nie znają realizatorzy spektaklu „Oczyszczeni”, bo ich tak mocno głowa nigdy na pewno nie bolała jak jego. A to wiemy, wiemy bardzo dobrze, bo nam się swoimi bólami pochwalił w ostatniej powieści i za bóle, jak wiemy z mediów, zasłużoną nagrodę dostał w wysokości ceny pralek przez Jurusia przepitych, ale pralki sobie za to nie kupił. Taki jest! Wierny swoim ideałom.Cóż. Można by stawać w obronie Panny Kane, można by się zastanawiać, czy autor musi przeżyć Bośnie albo sto butelek beherowki na raz wypić, żeby o Bośni czy o beherowce napisać słów parę. Musi- nie musi, oto jest pytanie. Fundamentalne- nie fundamentalne. Poloniści niech rozstrzygną.
Ale gdzie pójść z pytaniem czy 100 aspiryn to mało czy nie mało. Kto mi na to pytanie odpowie? Jaki lekarz? Jaki lekarz z równą panu Pilchowi pewnością postawi diagnozę, czy łyknięcie stu aspiryn to miara bólu głowy, czy uzależnienie. I jeszcze ktoś je popija butelką bułgarskiego Cabernet, fuj, a to narkoman. Warto by jednak, po pierwsze, zauważyć, że notka o aspirynie i winie pochodzi od samej Kane, może jest więc literacką przechwałką, na miarę Chrystusowych 40 dni picia Jurusia Pana Pilcha. A może to nie Pan Pilch pił i nie Sara Kane łykała. Po łapach bym dostał od polonistki, gdybym na podstawie dzieła zarzucił autorowi dłubanie w nosie a co dopiero inną nieuleczalną chorobę. Jak więc się zabrać do tego dania, do tego autorów o koncesję na prawdę się spierania. Jak tu się zabrać, gdy wszystko mi mówi, że tu nie o prawdę chodzi tylko o jakieś mgliste półprawdy, urazy a może zazdrości. Zazdrości nałogowych pisarzy. Kto wie lepiej. Kto więcej, a kto mniej zażył tego czy owego świństwa. Może warto by powołać komisję, która będzie śledzić proces twórczy pisarza jeśli chodzi o ilość i jakoś użytych używek przed lub w trakcie pisania. Oni to rozstrzygną. Kto mocniejszy. Ale czy rozstrzygną kto ma rację?
Oczywiście Pan Pilch już na początku swojego felietonu się zarzeka, że nie o przedawkowanie medykamentów a raczej o nadużycie ukradzionych z gazet oczywistych, i przez to banalnych potworności mu chodzi. Czyni to ażeby, nie daj Bóg, o jakieś rasizmy, jego, tolerancyjnego ewangelika, nikt nie posądził. Występuje jako strażnik czystości samej w sobie, jako krystaliczny umysł, jako esteta i asceta w doborze środków wyrazu. Nie trzeba pokazać korridy, żeby wiedzieć jak byczek cierpi, wystarczy pokazać złoty ząb torreadora. Być może, być może.
Ale czy rzeczywiście popołudniowy ból głowy, który załatwia się dwiema tabletkami aspiryny jest ciekawszy niż 100 popijanych czerwonym bułgarskim winem? Jeśli tak, to po co pisać prozę deliryczną, nie lepiej napisać powieść o zatruciu kwaśnym mlekiem. Po co ta delirka, nie lepiej prościej, na przykład o spacerku. Po ludzku.
Jeśli Pan Pilch pamięta, jest w sztuce Panny Kane „Zbombardowani”, taki fragmencik, gdy bohater-dziennikarz, nomen omen pijący (i, jeśli dobrze się wczytać, nie seryjny morderca, bo tu już Pana Pilcha poniosła telewizyjna fantazja) dokładnie mówi o tym, czym zajmuje się Pan Pilch w swoim felietonie. O okropnościach, które łatwo sprzedać do mediów, nieźle na tym zarobić i „mieć sukces” oraz o tych, o których nie warto pisać, bo kasy za to nie ma i nikt nie chce tego wiedzieć.
W racjonalnym świecie Pana Pilcha wyssanie oczka, a tym bardziej pokazanie tego na scenie to gwarancja taniego sukcesu, którym pan Pilch się brzydzi. Poza tym według Pana Pilcha nie ma nic łatwiejszego dla aktora na scenie niż wyssać komuś oczko, rozebrać się i kopulować. Pan Pilch pewnie by nam pokazał jak to łatwo, ale, że to tak łatwo więc tego pewnie nie zrobi. Pan Pilch zdaje się na to wszystko mówić „fi donc” (czy Pan Pilch rzeczywiście zna tyle języków ilu używa w swoich felietonach?)
Niestety nie przeczytam felietonu Sary Kane na temat ostatniej powieści Pana Pilcha, żałuję, ale muszę się z tym pogodzić. Panna Kane jest teraz bardzo zajęta. Swoją samobójczą śmiercią napędza widownię do Teatru Rozmaitości. Ale nie odmówię sobie „pogdybania”, czy jej by się ta powieść podobała, wszak Pan Pilch może sobie gdybać o warsztacie pisarskim denatki, na podstawie jednego artykułu w „Wysokich obcasach” i po lekturze jednej jej sztuki (ciekawe, czy w oryginale).
No więc zastanówmy się, co by się jej spodobało w powieści „Pod Mocnym Aniołem”. Załóżmy, że przetłumaczono ją na angielski, obdarzono, jak u nas, krótkim marketingowym komentarzem Pana Jarzębskiego i notką o autorze, a znajomy Polak szepnąłby naszej angielskiej czytelniczce, że autor podobno pije. Dużo? Nie wiem, w telewizji mówili, że podobno dużo. Wystarczy.
Sara Kane na pewno nie dowiedziałaby się z tej powieści dlaczego Juruś pije, ale myślę, że przy odrobinie wrażliwości i wyrozumienia wybaczyłaby autorowi brak odpowiedzi na to pytanie, ale za to poznałaby na przykład powody dla jakich Stary Kubica obcina głowę swojej ulubionej kasztance Fuchs. Myślę, że podobał by się jej ten krwisty kawałek. Może westchnęłaby i powiedziała: „Oh, my God, tak, jak u mnie.” Ona, ta narkomanka, by to na pewno zrozumiała. Ale ja nie. Ja nawet nie chcę rozumieć. Jestem rzeźnikiem i codziennie obcinam głowy 100 szkapom. Co Pan o tym może wiedzieć? „Co ty wiesz o zabijaniu?” jakby powiedziała postać z TV, na której Pan Pilch zdaje się wzorować.
Bo, właśnie Panie Pilch, dlaczego on obcina tę głowę? Czym niewinne zwierzę zawiniło? Przecież ją kochał, i głowę, i całą kasztankę (mam nadzieje, że miłością platoniczną, a nie jakąś z mediów wziętą zoofilską)? Chyba, że zabił po pijaku. To rozumiem, to się da usprawiedliwić. I kara za to mniejsza.
„A karą za grzech jest śmierć”. I zgrzytanie zębów.
Pozdrawiam.
Rzeźnik.