Katując się po nocach angielskim językiem, trafiłem na pewiem program w tv...
W dwóch słowach: prywatny detektyw udający dziennikarza, lub odwrotnie, przyjmuje zlecenia od osób podejrzewających swoich partnerów o zdradę. Śledzi tychże i nagrywa za pomocą specjalistycznego sprzętu zarówno dźwięki jak i obrazy. Potem odtwarza nagranego na taśmie, pojękującego w objęciach innej kobiety małżonka szlochającej żonie. Wszystko (z wyjątkiem zamaskowanych genitaliów) oglądamy również my. Ale na tym nie koniec.
Współczujący dziennikarz - detektyw czeka, aż nastąpi kolejne pitigrili, aranżuje spotkanie ze swoim klientem, pokazuje mu/jej, co nagrał i pyta czy klient/ka chciałaby porozmawiać ze swoją drugą połową, gdyż jest okazja zrobić to teraz, przyłapując parkę zdrajców in flagranti. Odpowiedź jest zawsze ta sama.
No i mamy szoł jak ta lala. Światła halogenów, żenujące sceny ucieczek lub równie niesmacznych rozmów, okraszanych często "fakami" i "szitami". Reporter pyta: "Dlaczego pan okłamuje żonę?", "Nie widzi pan/pani, że wyrządza olbrzymią krzywdę?". Czy się przy tym boi, że ktoś (zresztą słusznie) może zdefasonować mu ryjek? Nie, bo towarzyszy mu kilku osiłków z gnatami przy pasach. Czy ktoś z tego coś rozumie?
Wiem, że się czepiam. Jakiś czas temu pisałem o Big Bracie. Ale, wierzcie mi, BB przy tym wychodzi na literaturę z pierwszej półki. Tam przynajmniej wszyscy uczestnicy są ochotnikami.
Strzeżcie się niewierni! Nie znacie dnia, ani godziny. Mój świat się przewraca. Nie umiem mu pomóc. Alienacja jest niemal kompletna. Spokojnie oczekuję podobnego programu w naszej telewizji. Nadejdzie - to przecież forsa. Słowa Hamleta o świecie, który wyszedł z formy nabierają innego znaczenia. Świat nie tyle wyszedł z formy, co z niej zrezygnował. Bez formy nie ma sztuki. Zastanówmy się, czy tego chcemy.