Lewa Ręka Ciemności (Tramwaj Literacki)

Redakcja
Redakcja
Kategoria książka · 7 sierpnia 2011

Z okazji już ostatniego miesiąca wakacji uchylamy przed Państwem rąbek tajemnicy i zapraszamy do przeczytania recenzji zapowiadającej Tramwaj Wrześniowy. Kto wie, może to właśnie ta książka pokona z Wami uliczne wyboje. (przypisek Redakcji)

 

 

Oczekiwałem solidnego kawałka fantasy, epickich bitew i czarów, dostałem książkę o przyjaźni i jednostce na tle odmienności.

 

Pani Ursula K. LeGuin jest podobno klasykiem gatunku fantasy, więc z ufnością oddałem się lekturze jednego z jej dzieł - książki o znamiennym tytule Lewa ręka ciemności, należącej do serii Ekumena. Choć nie jestem jakimś ogromnym fanem tego typu literatury, dobrze skonstruowana fabuła i dopracowane realia sprawiają, że można się naprawdę wczuć w lekturę.

 

Nie inaczej było tym razem. Autorka umieściła akcję powieści na mroźnej planecie Gethen, gdzie żyjące na jednym wielkim kontynencie ludy są stale skłócone, choć nie prowadzą wojen (nie znają takiego słowa). Może ze względu na ich wyjątkowy podział płciowy, a raczej jego brak – kwestia seksualności wśród Getheńczyków jest tak skomplikowana, że poświęca się jej osobny rozdział. W skrócie, mieszkańcy tej planety przez 5/6 czasu są hermafrodytycznymi eunuchami, dopiero w okresie rui, tzw. kemmerze, zależnie od działania hormonów, przyjmują role kobiet i mężczyzn. W rezultacie każdy może być matką i każdy może być ojcem. Doskonała demokracja, nieprawdaż?

 

Do tego dziwnego świata przybywa kosmiczny wysłannik z Ekumeny, zgromadzenia osiemdziesięciu światów, nadzorującego międzyplanetarny handel i wymianę technologii. Wysłannik nazywa się Genly Ai i początkowo przeżywa szok w konfrontacji z tak niesamowicie odmienną od ludzkich standardów kulturą. Getheńczycy nie znają pojęcia patriotyzmu, koncepty takie jak „ojczyzna", czy „naród" są im całkowicie obce. No, jest jeszcze szifgrethor, termin, którego na dobrą sprawę precyzyjnie nie da się wyjaśnić - oznacza szeroko pojęty honor i prestiż władcy wraz z jego królestwem. Mieszkańcy Zimy (tak we wspólnym języku nazywa się Gethen) traktują go śmiertelnie poważnie.

 

Emisariusz Genly ma niełatwe zadanie w świecie, gdzie ludzie mają cechy jednocześnie męskie i kobiece, co może powodować mieszanki wybuchowe: musi doprowadzić do sojuszu ludów Gethenu z Ekumeną. Jest na planecie całkiem sam, gdyż, jak mawia, „dwóch ludzi to już inwazja". Dodatkowym problemem są wewnętrzne konflikty tubylców, a konkretnie  rywalizujących ze sobą krajów Karhidu i Orgoreynu.

 

O ile Karhid jest państwem feudalnym, teoretycznie rządzonym przez szalonego króla Argavena, w praktyce będącym zlepkiem setek niezależnych domen, to rząd Orgoreynu, zwany Wspólnotą, zarówno metodami, jak i używanym językiem upodabnia się boleśnie do znanego nam dobrze Związku Radzieckiego. Jak już pisałem, na Zimie nie prowadzi się wojen, jednak oba ludy zaczynają do tej koncepcji dorastać i rosnące napięcie czuje się w powietrzu.

 

Strukturalnie książka skonstruowana jest bardzo przyjemnie, stanowi jakby zbiór notatek, pamiętników i raportów, wzbogacony o miejscowe podania i teksty religijne. Choć głównym bohaterem jest zdecydowanie Genly, narratorów mamy dwóch – drugim z nich jest karhidzki książę Estraven, przewodnik ekumeńskiego dyplomaty. Ich losy są splecione przez całą akcję książki, przeżywają wspólnie moc przygód i chyba w tym drzemie istota myśli, którą autorka nam łaskawie zaserwowała. 

 

Językowo bez większych rewelacji, chociaż moim skromnym zdaniem fantasy nigdy nie było pisane jakimś szaleńczo dobrym stylem – nie o to chodzi przecież. W tego typu literaturze pociągać musi fabuła, ciekawość i odmienność opisywanego świata. A Gethen pełen jest cudownych dziwadeł, od wieszczów i ich proroctw, przez piękną, choć surową florę i faunę, na niezbadanym zjawisku kemmeru kończąc.

 

Narracji nie nazwałbym koślawą, prowadzona jest przyjemnie i przystępnie, ze sporadycznymi powtórzeniami. Podoba mi się pewna autentyczność i emocjonalność dialogów – Pani LeGuin, jako kobieta przecież, mogła z czystym sumieniem dać tubylcom odrobinę kobiecej wrażliwości i ciepła w obyciu, co da się doskonale wyczuć.  Sympatycznie stylizowane są również teksty religijne, choć treściowo getheńska kosmogonia brzmi odrobinę kuriozalnie.

 

Oczekiwałem solidnego kawałka fantasy, epickich bitew i czarów, dostałem książkę o jednostce na tle odmienności, o przyjaźni między dwoma skrajnie różnymi światami, a pośrednio studium dualności w odniesieniu do jednolitości – autorka poprzez lokalną filozofię i pewien ogólny oddźwięk powieści przypomniała, że życie to konflikt skrajności, a miłość nie zna ograniczeń śmierci, rasy, czy płci.

 

Światło jest lewą ręką ciemności, ciemność jest prawą ręką światła. Ja obie ręce wznoszę do góry i zapewniam, że po następne części cyklu sięgnę szybciej, niż się spodziewam.

 

 

©Radosław Kolago/ Tramwaj Literacki

 

 

Ursula K. Le Guin, Lewa Ręka Ciemności
Wydawnictwo: Książnica, 2011

Liczba stron: 284