Vox „X-Chants"


Charakter i egzotyka materiału zgromadzonego na płycie ma niezaprzeczalną wartość artystyczną i może dostarczyć wielu wrażeń. Wrażeń, które mogą okazać się... mistyczne.

 

 

Lubię wracać do tej płyty, mimo że nie należy do nowości (rok wydania 1997). Nie robię tego zbyt często, ale kolejne spotkania zawsze przynoszą swego rodzaju ukojenie, choć muzykę zamieszczoną na krążku trudno określić jako relaksacyjną. Nie jest to też pozycja, którą bez obaw można zaliczyć do kręgu muzyki elektronicznej, ale klimat i „elektroniczne tło” niosą ze sobą nieodparte skojarzenia.

 

 

Instrumenty elektroniczne mają tę właściwość, że właściwie użyte mogą stać się elementem wzbogacającym jakąś tradycyjną twórczość muzyczną. Trudno jednak stworzyć coś, co będzie odpowiednio współgrało. Coś, gdzie dodane brzmienia nie zdominują tradycji, jednocześnie stając się jej nieodłącznym elementem. Zadanie jest pozornie ułatwione, kiedy „na tapetę” trafiają utwory chóralne. Udanych przedsięwzięć jest jednak niezwykle mało. X-Chants niewątpliwie do nich należy. Niewielka obecność sztucznie generowanych dźwięków może niejednego miłośnika muzyki elektronicznej skutecznie zniechęcić do słuchania, nie mówiąc o religijnej tematyce. Jednak charakter i egzotyka materiału zgromadzonego na płycie ma niezaprzeczalną wartość artystyczną i może dostarczyć wielu wrażeń. Wrażeń, które mogą okazać się... mistyczne.

 

 

Krążek wypełniają utwory chóralne i partie solowe wczesnochrześcijańskiej, arabskiej kultury religijnej z Bliskiego Wschodu (m.in. obszar starożytnej Syrii). W odróżnieniu od tradycji chrześcijaństwa zachodniego, jak i wschodniego (prawosławnego) nie natkniemy się tutaj na głosy męskie, tylko na kobiece. Jest to bardzo charakterystyczne dla tej przedislamskiej kultury. Większość kompozycji została wzbogacona o brzmienia instrumentów elektronicznych. Nie stanowią one jednak motywu przewodniego (ani tym bardziej dominującego). Są umieszczone w głębokim tle i dodają zgromadzonym pieśniom nieuchwytnej subtelności. Do tego stopnia, że brak tychże brzmień przyczyniłby się w dużej mierze do zubożenia artystycznego materiału. Co można jeszcze napisać? W sumie już wystarczy. Trzeba X-Chants po prostu posłuchać. Posłuchać z otwartym sercem.

 

Na zakończenie krótka refleksja. Czy płyta nie powstała przypadkiem na fali zainteresowań twórczością religijną (głównie chorałami gregoriańskimi) jaka miała miejsce pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku (i trwa ze zmiennym nasileniem do dziś)? Nawet jeśli był to najważniejszy powód, dobrze się stało, że krążek pojawił się na rynku. W coraz większej powodzi komercji i „niemocy” twórczej kompozytorów (i to nie tylko w muzyce elektronicznej) stanowi mocny i jasny punkt.

 

Grzegorz C. Skwarliński ©

 

Vox

X-Chants

Erdenklang 71002, 1997