Słuchanie „Persentyny” Drekotów to poszukiwanie zamysłu w pozornie przypadkowym gąszczu. On tam jest. I to nadzwyczaj oryginalny.
Persentyna to płyta, do której będę jeszcze niejednokrotnie wracał, nie dlatego że jest nieprzebraną skarbnicą hiciorów, ale dlatego, że za każdym dźwiękiem i frazą czuje się obecność czegoś, co trudno będzie zgłębić podczas jednorazowego odsłuchania. Hitów właściwie tu nie ma, to znaczy takich miałkich pieśni, które ostatnio dość często na salonach. Za to wkraczamy w opowieść muzyczną budowaną w nie zawsze konwencjonalny sposób.
Szaleństwo Drekotów nastraja (mrocznie, ale nie w standardowy sposób), każe zajrzeć za kotarę hałasu, powtarzalności, spokoju oraz nieznośnego niedziania się – jak w ostatnim kawałku, w którym oprócz dźwięku dostajemy ciszę. Znamy to niby dobrze, szczególnie od czasu kiedy płyty CD zdobyły rynek. Dla mnie jednak w środkowej części Szarego więcej przewrotności rodem z kompozycji Johna Cage’a 4’33’’ – takie poszukiwanie granic w muzyce – niż bezsensownej zabawy ze słuchaczem (bądź jego kosztem), co zdarzało się w muzyce popularnej. Smakowicie łączy się cisza Szarego z wejściem dźwięków, które byłoby trudno uznać za muzykę, tylko jakieś szmery. Później klawisze – oniemia mnie cały czas to ich brzmienie rodem z kościelnych organów wbite w elektro-rock.
Zanim jednak Drekoty pozwolą dotrzeć do trzynastego na płycie Szarego, wrzucą nas w chaszcze muzyczne, które mogą przy niedostatecznej uwadze wydać się zbiorowiskiem wijących się dość przypadkowo trzaśnięć w klawisze i perkusję, szarpnięć po strunach skrzypiec i krzyknięć mniej lub bardziej lirycznych. To, co jako pierwsze zapewni nas o tym, że Ola Rzepka, Magda Turłaj oraz Zosz Chabiera panują nad sytuacją, będzie powtarzalność. Nie ma ona jednak nic wspólnego ze znudzeniem. Nawet kiedy zdarza się, że kilkakrotnie słyszymy tę samą frazę, to za każdym razem zda się ona nieść ze sobą nowy ładunek emocji (lub energii), jak w urzekająco hipnotycznym utworze Drekoty. Zakończenie krótkiej opowieści puentuje się tu wielokrotnym „czekamy”. Sama powtarzalność w tym przypadku świetnie oddaje ową czynność. A do tego te coraz bardziej zniecierpliwione głosy. Ta historia trzech ssaków opuszczonych, zagubionych, to materiał zasługujący na dłuższe omówienie. Zresztą jak cała Persentyna.
W końcu znakomicie interesująca monotonia atakuje nas także z kolejnych utworów. Z tych, do których Ola Rzepka sama napisała teksty oraz z tych czterech, w których zespół sięgnął po wiersze Krystyny Myszkiewicz, a nawet z tych pozbawionych tekstu (Kontinuum). Nie mogę oderwać się od skrzypnięć (chociażby w Skrzypie, co aż nazbyt oczywiste), prawie skandującego wokalu (np. fragmenty Planu B), muzycznego oczekiwania na wydarzenie (początek Za), połączenia szeptu z śpiewem i krzykiem (znowu Za), od przepełnionego emocjami wokalu (Listopad, Za) . Nie mogę się oderwać od tej harmonii chaosu.
Słuchanie Drekotów przypomina przyglądanie się okładce debiutanckiego albumu zespołu – poszukiwanie zamysłu w pozornie przypadkowym gąszczu. On tam jest. W dodatku naprawdę wyjątkowy.
Persentyna to album dla tych, którzy nie szukają muzyki do słuchania przy pomocy gatunkowego wskaźnika, ale preferują ciekawe doświadczenia. Na mierniku oryginalności Drekotom udaje się wyskoczyć poza skalę.
© Michał Domagalski
Tytuł: Persentyna
Wykonawca: Drekoty
Wydawca: Thin Man Records
Data premiery: 16. 11. 2012
Album promuje singiel Za, do którego powstał klip autorstwa Michała Friedricha na podstawie pomysłu Wojtka Olszenki (http://youtu.be/IkjCHa_Kt4c).