Metalowe déjà vu?

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria album muzyczny · 11 października 2012

Odgrzewany kotlet czy radocha ze słuchania metalu w wydaniu znanym? Czołg masywny, czołg spod znaku New Wave of British Heavy Metal.

 

Zespół Tank nie próżnuje. Właśnie zaprezentowali teledysk promujący album, który mielę w odtwarzaczu, jednocześnie zapowiedzieli wydanie płyty DVD – będzie to gratka dla polskich fanów kapeli, ponieważ może uda im się na nim odnaleźć, jeżeli tylko wzięli udział w pogo podczas koncertów (2011, 2012) w naszym kraju. Oprócz żywiołowego metalowego live show zapowiada się także spora dawka dodatków.

 

Tymczasem włączam ostatnie dziecko kapeli – War Nation.

 

I przyznam, że czuję się lekko rozerwany. Nie mogę się zdecydować, jak ocenić ten krążek. Z jednej strony sekcja rytmiczna pobudza nóżkę do regularnych poruszeń, gitary udowadniają, że trzymający je instrumentaliści potrafią się z nimi obchodzić, wokal nie razi. Brzmi sobie. Jest jak podczas słuchania zespołów spod znaku New Wave of British Heavy Metal (do którego to nurtu Tank się zwykło zaliczać). Szybko, ale i wyraziście.

 

Czy to mimo wszystko nie wada? Po trzydziestu latach grać nazbyt podobnie? Wielu dostrzegło tu odgrzewanie kotleta, który po kilku dekadach może być najwyżej wspomnieniem dawnego smaku. Do tego ta lekko przerysowana, kiczowata okładka. Trzeba jednak Tanka chronić (choć nazwa może wskazywać, że świetnie poradzi sobie sam).

 

Po pierwsze, łatwo sprawdzić, że z pierwszego składu obecnie właściwie została tylko... nazwa. Zresztą wystarczy odświeżyć sobie pierwszy singiel kapeli z 1981 – Don't Walk Away, żeby zobaczyć, że Tank brzmiący wówczas prawie punkowo (nie bez powodu zostali przez tę część sceny muzycznej dobrze przyjęci) przeszedł długą drogę. Więc jeżeli odgrzewa jakieś dania, to raczej nie z własnej historii.

 

Po drugie, w tym wszystkim czuć niesamowitą sprawność. Wielu fanów metalu będzie miała może uczucie déjà vu, odnajdując konkretne riffy i pomysły wśród utworów kapel zaczynających swoją drogę także w latach osiemdziesiątych XX wieku, jednocześnie nie powinni być zawiedzeni, gdyż nadal tkwi w tym energia.

 

Po trzecie, chyba najważniejsze, muzyki nie słucha się tylko po to, aby czuć się zaskoczonym szalonym nowatorstwem. Czasami wiemy, że umieszczenie w odtwarzaczu płyty z klasycznie brzmiącym metalem ma nam po prostu sprawić estetyczną radochę. Mają być gitary, ma być perkusja, ma być bas, ma być śpiew. Jeżeli przy okazji kilka kawałków zapadnie nam w pamięć, to już naprawdę dobrze.

 

To zaś Tank udaje się świetnie. War Nation można spokojnie powtarzać, funkcja repeat wskazana. Może nie spotka nas po drodze żaden song killer, ale uwiedzie spójność albumu. Na wyróżnienie zasługują tytułowy War Nation – za chwytliwy refren; Dreamer – za balladową liryczność; State Of The Union – za mordercze tempo sekcji rytmicznej. Reszta kawałków zdecydowanie tuż za nimi, w metalowym peletonie.

 

To na pewno nie jest płyta wyjątkowa. Raczej powtórka z rozrywki, ale częstokroć lepsza powtórka niż wysilanie się na oryginalność. Tank nie mają się czego wstydzić. Nie włączam tej płyty po to, żeby usłyszeć nową, wyjątkową historię. Włączam War Nation, aby usłyszeć heavy metal bez wygórowanych, nadętych ambicji.

 

 

 

 

© Michał Domagalski

 

 

 

Wykonawca: Tank

Tytuł: War Nation

Dystrybutor: Metal Mind Productions

Data premiery: 4 czerwca 2012

Nośnik: CD

Ilość nośników: 1