Rozpoznawalna barwa, brak popowych melodii, sporo gitar i skojarzenia od Joy Division po Nine Inch Nails – o albumie The Shipyard
Gorące popołudnie lipcowego dnia, rok 2012, okolice Trójmiasta, najprawdopodobniej Gdynia. Na zakorkowanej drodze krajowej, gdzie próbowałem przedostać się dalej w kierunku geograficznym południe, przytrafił mi się pierwszy kontakt z zespołem. Znana i lubiana ogólnopolska stacja radiowa umożliwiła mi wysłuchanie wywiadu z muzykami oraz utworu pt. Downtown 2012. Już wtedy wiedziałem, że warto będzie zapoznać się z całym albumem.
The Shipyard szybko zyskał miano trójmiejskiej supergrupy, co znajduje potwierdzenie w biografiach muzyków. Współpraca z zespołami takiego kalibru jak Kobiety czy The Transistors Tymona Tymańskiego nie pozostawia wątpliwości – mamy do czynienia z fachowcami od szeroko pojętej alternatywy.
Music Is The Only Chance
Co znajdziemy na płycie? Sporo gitarowego grania, ale też dużo przestrzeni. Słuchając albumu, miałem wiele skojarzeń – od Joy Division po Nine Inch Nails, aż w trakcie przeglądania tekstów we wkładce natrafiłem na zapożyczony cytat z TOOL’a. Można się z teoretykami spierać, czy wszystko już było, czy jeszcze nie, ale tutaj odnoszę wrażenie, że zespół po prostu wie, w jaki sposób sięgać zarówno po sprawdzone recepty, jak i własne pomysły, a następnie łączyć je w z powodzeniem. Brzmienie zespołu ma w przekroju albumu bardzo spójny charakter. Umiarkowane pogłosy zastosowane na instrumentach budują specyficzną zimną przestrzeń obecną we wszystkich utworach, co w połączeniu z często przesterowanym basem jak dla mnie działa wyśmienicie. Wokal ma to, co najważniejsze, czyli ciekawą, rozpoznawalną barwę popartą niezłym warsztatem wykonawczym, szczególnie dobrze wypadają „krzyczane" fragmenty.
Spójność brzmieniowa na szczęście nie powoduje wrażenia, że słuchamy 10 razy tej samej piosenki. Brak tu typowo popowych, chwytliwych melodii i to należy policzyć na plus, album wymaga odrobiny zaangażowania. Zdecydowanie bardziej podoba mi się mocniejsza strona zespołu, wspomniane już krzyczane refreny jak na przykład w Music Is The Only Chance, choć z drugiej strony taki Downtown 2012 to świetny utwór, skojarzeń z New Order nie da się uniknąć. Jeśli do czegoś miałbym się odnieść negatywnie, to zwyczajnie nie podoba mi się utwór pt. Cigaretto oraz geograficzna wyliczanka w utworze Oyster Card, która, choć wydaje mi się, że rozumiem pomysł, jednak trochę sprawia wrażenie nierytmicznej, niepotrzebnej i wmontowanej na siłę.
Płyta jest w interesujący sposób spięta w całość – pierwszy utwór jest chyba najbardziej przebojowy – w radiowym rozumieniu – i pewnie dlatego doczekał się stoczniowego teledysku. Ostatni natomiast, bardzo atmosferyczny i w pewnym sensie eksperymentalny. Mam nadzieję, że jest to zapowiedź możliwości, jakie stoczniowcy mają do wykorzystania. Zespół zaprezentował na płycie dwa utwory w języku polskim, chciałbym żeby na kolejnym albumie było ich więcej.
Debiutancki album the Shipyard to udany przykład porządnego alternatywnego rocka. Czekam na kolejny stoczniowy album. Co będzie dalej? We will sea.
Klip do The Shipyard: kliknij tutaj.
The Shipyard – We Will Sea
Nasiono Records, 2012
Lista utworów:
1. The Shipyard 3:40
2. Oyster Card 3:40
3. Free Fall 4:10
4. Music Is The Only Chance 4:20
5. Fire Like Desire 4:37
6. Downtown 2012 4:02
7. Under The Apple Tree 5:08
8. Między kobietą a mężczyzną 4:18
9. Cigaretto 3:52
10. Free Of Drugs 5:56