Długo trzymam „White Tones” Minerals w odtwarzaczu. Zabrano mnie w wyjątkowy muzyczny rejs. Przyjemne wiosłowanie. Przyjemne bębnienie.
Radiohead. Jeżeli miałbym szukać powinowactw muzycznych, to takie poczyniłbym wskazanie. I nie będę odosobniony. Minerals nie korzystają jednak z ich dokonań, raczej płyną swoim White Tones po tej samej rzece i w tą samą stronę, co brytyjska kapela. Często zdarza się Minerals skierować swoją muzyczną przygodę na inne wody – pozornie może już przez kogoś zdobyte, ale jeszcze niewyeksploatowane.
Jeżeli porównywać jednak debiutancki rejs Minerals do twórczości Radiohead, to warto zaznaczyć, że fani tej drugiej załogi powinni być usatysfakcjonowani słuchaniem White Tones, bo poziom przecież nie jest niższy od dokonań zespołu Thoma Yorke'a. Po drugie owe porównanie pozwala ukierunkować słuchaczy, powiedzieć im, czego mogą się spodziewać. Nie moim celem odmówić oryginalności omawianej płycie. Za dobrze mi się jej słucha. White Tones dobrze mi szumi w głowie.
Na początku możemy trochę niepewnie oczekiwać, co się stanie, gdy w Zerojedynkowym utworze (tytuł: 01010110) sennie rozbrzmiewają bębny, zaraz potem chórek – jakby naprawdę ktoś przywoływał nas, zapraszał do udziału w rejsie. Dochodzące powoli instrumenty i motywy doprowadzają nas wreszcie do – nie boję się użyć tego przymiotnika – klimatycznego wokalu Filipa Pokłosiewicza. Obrazując, mgła spowija statek, ale morze jest spokojne, czujemy się bezpiecznie, przepełnia nas zadowolenie. Rozleniwiona muzyka, powtarzane frazy (tu anafora, tu epifora, tu cała linijka). Dopiero w trzeciej minucie nastrój się zmienia, ginie monotonia i przyspieszamy. Płyniemy szybciej, ale robi się naprawdę ciekawie. Przy pierwszym słuchaniu skupiają na sobie uwagę poczynania gitar, ale przy drugim wiemy, że całe instrumentarium brzmi interesująco.
Przechodzimy do Last Time, żeby zwolnić. I przez chwilę mamy wrażenie, że znamy już receptę. Powolne budowanie. Tym razem zaczyn gitara. Wiosłowanie nie wystarcza, więc dochodzi śpiew. Jest wysmakowanie, balladowo. Później perkusja i chórki. To jednak nie wszystko, bo zaczyna się zupełnie inna zabawa z partiami gitarowymi, aż znowu rozkręci się do... szybkiej jazdy rowerem (zmieniliśmy środek lokomocji? nie śmigamy po olbrzymim pokładzie, w końcu naprawdę sporo przestrzeni w tej muzyce) Miło powiewa wiatr. Jest świeżo, a rytmikę świetnie podkreślają powtórzenia w tekście, ginące pod koniec. Czyżby zabrało je zmienione, bardziej w końcu szalone tempo?
Czy dalej będzie podobnie? Nie (Minerals udowodnią, że maja inne pomysły na utwory). Tak (ale – spokojnie – równie dobre pomysły).
Pozornie właśnie monotonia. Utwory rozwijają się aż do kopnięcia w puencie, ale przecież udaje się na White Tones odnaleźć piosenki, które ten schemat przechytrzą, złamią – choć niektóre zdają się nawet w niego na początku brną, m. in. zaczynający się energicznie So Sure, czy ze spokojem w zakończeniu właśnie, zamykający całość tytułowy White Tones. Niespodzianek będzie więcej, co tylko służy długiemu przetrzymywaniu albumu w odtwarzaczu. I powracaniu do na przykład – mojego ulubionego, wyjątkowo pobrzmiewającego miejscami jak delikatniejsza wersja (niewinny drogowskaz) Franz Ferdinand – Mistake. Za ten utwór oklaski panowie. Nie wiem, czy reszta pasażerów tej wyprawy dołączy się do owacji na stojąco. Trudno najwyżej będę klapał sam.
Minerals swym White Tones zabełtali mi w głowie, może nawet spowodowali coś na podobieństwo choroby morskiej. To jednak miłe uczucie, upojenia falą, upojenia przestrzenią dźwięków. Jeszcze nie raz wsiądę na statek pod tą banderą. Chociażbyśmy pływali w chmurach – a przyjrzyjcie się okładce.
© Michał Domagalski
Wykonawca: Minerals
Tytuł: White Tones
Dystrybutor: Metal Mind Productions
Data premiery: 2012-04-30
Nośnik 1 CD