Nudzić się nie będziemy

Michał Domagalski
Michał Domagalski
Kategoria album muzyczny · 27 listopada 2011

L.T.B.D. to album dla ludzi, którzy lubią posłuchać muzyki rockowej. Low-Cut proponuje dziesięć kompozycji, różnorodnych a jednocześnie utrzymanych w spójnej stylistyce, a może właśnie ową stylistykę tworzących.

 

 

Po okładce możemy wnioskować, że L.T.B.D. Low-Cut to skromne i surowe wydawnictwo – znajdziemy na niej niewiele ponad nazwę zespołu, tytuł płyty wkomponowany w rejestrację czerwonego samochodu (którego skojarzyć można z mroczną historią Christine Stephena Kinga). Całość opakowania równie skromna. W jednostronicowej książeczce znajdziemy podstawowe informacje na temat zespołu oraz ludzi, którzy przyczynili się do powstania konkretnych kompozycji.

 

Ważniejsza dla panów jest w końcu muzyka. Wrzucamy płytę do odtwarzacza, żeby zobaczyć, co w tej materii Low-Cut ma do zaproponowania.

 

Zaczynamy od Slow Heart Beating. Otwarcie to gitarowe, spokojne granie. Rzec by można balladowo. W refrenie dostajemy mocniejsze dźwięki, natomiast w zwrotkach wracamy do nastrojowego uderzenia, do umiejętnie selekcjonowanych dźwięków. Utwór ten daje nadzieję, że płyta o znamiennym tytule L.T.B.D. okaże się rockowym graniem na wysokim poziomie.

 

Będzie wyraziście.


Kolejne utwory potwierdzają, że chłopacy panują nad swoimi instrumentami. Nie wprowadzają chaosu, a raczej proponują spójne kompozycje. Miejscami jest oczywiście surowo, ale ten – bądź co bądź dobry aspekt owego albumu – nie pozbawia utworów przejrzystości.


King Vincent kojarzy mi się z amerykańskimi autostradami. Chciałoby się rzec, że właśnie zmierzamy samochodem z okładki w stronę Las Vegas. Jest skoczniej niż przy Slow Heart Beating, ale nadal klarownie. Jedziemy szybko, ale nikt nas nie goni, więc utrzymujemy spokój.


Kompozycja Photograph uświadomiła mi, że Low-Cut to muzycy, którzy razem potrafią zagrać wyśmienite ballady. Długie, rozwijające się i pozbawione tej smętnej pościelowatości, której ostatnio wszędzie pełno. W Photograph najbardziej urzekają kolejne pomysły na gitarę. Reszta instrumentów oczywiście nadąża i dobrze odnajduje się w całości, a i wokalu warto posłuchać... Jednak słuchając tego utworu, najczęściej skupiam się na poczynaniach gitarzysty.


Nudzić dalej się nie będziemy.

 

 

Rider na początku może się skojarzyć z balladami Metallicy z lat 90. Takie stonowane gitarowe rozmyślania. Jednak tylko początek, bo za chwilę zamieni się dość gwałtownie w smutne acz skoczne nucenie. Słuchając Rider, możesz zacząć wystukiwać nieświadomie (z zadowoleniem!) rytm nogą.


Ale najlepsze przed nami. Przed nami Jealous Gobbler. Przed nami saksofon, który gościł już wcześniej, ale tutaj miejscami rządzi. Mam świadomość, że wielu właśnie ten pozbawiony śpiewu utwór wyda się najsłabszym miejscem płyty, ale ja właśnie „piątkę” za każdym razem pozwalam sobie powtarzać. Choć nie jest tu gładko (!), to na pewno ciekawie.


Równie ciekawie robi się po Native – poprawnej kompozycji, kompozycji, która nie porwała mnie, ale na pewno pozostaje na poziomie.

 

W Dreamland Rafał Sztucki – wokalista Low-Cut – pokazuje, że nie tylko potrafi krzyknąć, ale jednocześnie zrobić to w odpowiednim momencie. Te mocniejsze fragmenty utworu skojarzyły mi się – choć mimo wszystko to bardzo odległe skojarzenie – z Fugazi.


Zresztą choć ów wokal na swój sposób szorstki, niektórym kojarzący się z grunge'm, to przecież potrafiący się odnaleźć w każdej z dziesięciu propozycji. A może właściwie: wokal stał tu się kolejnym instrumentem tworzącym spójną całość, nadający Low-Cut swoistej rozpoznawalności. Tym bardziej, że przypisanie owej ostrzeszowskiej kapeli konkretnego gatunku (może poza szeroko pojętym rockiem alternatywnym [sic!]) mija się z celem.

 

 

Nie ma co panów szufladkować. Zresztą czasy, kiedy uparcie krytycy muzyczni starali się wszystko usilnie wsadzić w ramy słowa, zdaje się, że na szczęście bezpowrotnie minęły.

 

 

 

© Michał Domagalski

 

PS 1

 

Tytuł płyty jest bezpośrednim odwołaniem do kapeli, w której wielu członków Low-Cut grało, do Let The Boy Decide. Panowie grywają nawet na koncertach jeszcze niektóre utwory z dorobku LTBD, ale na płycie stanowią nową jakość. Czy lepszą?

 

PS 2

 

Wielu czytających, na podstawie logicznego zdawałoby się rozumowania, wywnioskowało pewnie, że chłopacy choć z Wielkopolski, wybrali angielski jako język tekstów. Czy dobrze?

 

PS 3

 

Pytania z peesów zostawiam bez odpowiedzi, bo to w dużej mierze rzecz gustu. Czyż nie?

 

 

 

 

Low-Cut, L.T.B.D.

Blue Sparkle Rec./Borówka Music, 2011

1 CD, 10 utworów

 

skład:

Łukasz Hoja (piano, synthetizer)
Rafał Sztucki (vocal/guitar, bas)
Krystian Pilarczyk (drumsl)
Michał Jamroży (lead guitar, bass)
Krzysztof Szymasek (bass, guitar)

 

gościnnie na L.T.B.D.:

Przemysław Wejmann, Jakub Kluczyk, Magdalena Noweta.