Mówi się, że prawdziwego artystę rozpoznaje się nie po sukcesie debiutanckiego albumu, ale po drugim wydawnictwie. To zwyczajowe „być albo nie być” może okazać się wielką wygraną albo porażką, po której nie da się już podźwignąć. Jak jest w przypadku drugiego albumu zespołu Stateless?
Trudno to stwierdzić po pierwszym przesłuchaniu. Najnowsze wydawnictwo Stateless na pewno nie jest krążkiem jednego lotu. Matilda, bo taki tytuł nosi,
miała swoją premierę w lutym tego roku. Jednak jeszcze przed swoim powstaniem muzycy sporo namieszali, zapowiadając nowy materiał. Pierwszy album Stateless (o tym samym tytule co nazwa zespołu) ukazał się w 2007 roku i wywołał spore poruszenie na alternatywnym rynku. Wówczas, kwartet z angielskiego miasta Leeds, nazywano zaginionym dzieckiem Radiohead. Ich muzyczne tory wyznaczały takie ścieżki jaki Massive Attack czy Portishead. Takie porównania zobowiązywały.
Po czterech latach wyczekiwania, zawirowań w składzie i ciągłego przesuwania daty premiery następcy Stateless, nowe wydawnictwo ujrzało światło dzienne. W miarę kolejnych przesłuchań album jawi się jako bardziej „być” niż „nie być” dla zespołu. Muzycy wydają się kontynuować swoje wcześniejsze dokonania, jednak ze zdwojoną siłą. Zaznaczyć od razu trzeba, że siła ta dla niektórych może okazać się zbyt przytłaczająca, bowiem Matilda nie należy do albumów łatwych w odbiorze.
Ponownie mamy tu do czynienia, jak w przypadku debiutu, z łączeniem elektroniki z żywym, gitarowym graniem. Zestawienie te jest jednak zdecydowanie bardziej eklektyczne. Można by śmiało rzec: więcej tutaj riffów i syntetyzatorów. Owo więcej klimat dość ambiwalentny i bardziej eksperymentalny. Album rozpoczyna utwór Curtain Call ze spokojnym i melancholijnym intrem, które wcześniej dostępne było na myspace zespołu, a które przeradza się tu w mocno niespokojny i zelektryzowany finał. Następnie słuchamy singlowego kawałka Ariel. Tutaj również jest pewne przejście, od nieco orientalnego riffu do syntetycznego trip-hopu. Utwór wybrany jako promocyjny doskonale sprawdza się w tej roli. Nie ma tu zbytniego eksperymentu, kilka prostych melodii łączy się ze sobą. Wszystko okraszone oczywiście elektroniką. Następny kawałek Miles to go to powrót do stylistyki pierwszego albumu. Mocniejszych akcentów należy szukać w kolejnych utworach, przede wszystkim w Visions oraz Assassinations. W połowie tracklisty pojawia się Red Sea, czyli instrumentalna zapowiedź drugiej części albumu. Ta jest jeszcze bardziej eklektyczna. Do wcześniejszych muzycznych kombinacji dochodzą następne: bardziej orientalne dźwięki, smyczkowe chwyty, żeński wokal (Shara Worden z My Brightest Diamond), chórek basisty Justina Percivala o bardzo wysokim tonie, który z pewnością dodaje kolorytu wykonaniom. Zwieńczeniem tych innowacji wydaje się być utwór Song For The Outsider. Oryginalna stylistyka z lirycznym tekstem stawiają kawałek w dobrym świetle.
Nowa płyta Stateless Matilda jest propozycją wartą rozpatrzenia. Na pewno nie jest tak spójna i melodyjna jak pierwszy krążek, ale właśnie owo rozbicie, zróżnicowanie sprawia, że choć trudna w odbiorze, jest zdecydowanie ciekawsza i muzycznie bogatsza. Stateless, mimo że nie prezentuje niczego nowego, sprawnie łączy w sobie różne kombinacje, proponując pewien konceptualizm artystyczny. Koncept ten oparty jest na zmieniającym się klimacie płyty i użytych w budowaniu tego klimatu różnorodnych instrumentach: gitar, perkusji, syntetyzatorów, basów, klawiszy, fortepianu, smyczków). Melancholijna zabawa dźwiękami wydaje bronić się sama.
Wykonawca: Stateless
Tytuł: Matilda
Wydawca: Ninja Tune
Premiera: 21.02.2011
Format: CD
Tracklista:
01. Curtain Call
02. Ariel
03. Miles To Go
04. Visions
05. Assassinations
06. Red Sea
07. I'm On Fire
08. Ballad of NGB
09. Song For The Outsider
10. Junior
11. I Shall Not Complain