Płyta, bez wejścia w tekst, to bogactwo dźwięków i wokalnych zjawisk, jak Vic Chesnutt czy Gruff Rhys: tulenie stóp o puchaty dywan, miękka pachnąca poduszka pod głową, bąbelki i słomka w chłodnej oranżadzie.
Pozory mylą, a więc i mysz może okazać się bardzo niebezpieczna. Danger Mouse and Sparklehorse, z wizualną domieszką Davida Lyncha, produkcja z 2009 roku, to prosta droga do refleksji, a ta, szczególnie ostatnio, bywa niełatwa. Czas, którego brak jest dzisiaj jednym z najpopularniejszych wirusów, przybiera tutaj kontemplacyjną, rozciągniętą formę. Płycie Dark Night of the Soul warto go nieco poświęcić.
Niedopowiedzenia, pole do własnej interpretacji, rozmaici wykonawcy (między innymi: The Flaming Lips, The Strokes, The Shins, The Pixies, Iggy Pop), huśtawka nastrojów (wzbijmy się wyżej, wyżej, jeszcze wyżej), przy jednoczesnym przemyśleniu całej rzeczy to kolejne zalety albumu. Jest świeży, jak błyskawiczne, nieostrożne zatrzaśnięcie drzwi, przycięcie palców - prowokuje ból, uczucie stanowiące spoiwo, nić, myśl przewodnią całej produkcji.
Od niego zaczyna się płyta. Już w Revenge przewija się miękki truizm: im usilniej planujemy kogoś skrzywdzić, tym mocniej dotyka to nas samych. W tej wersji zemsty nie ma słodyczy i niech nie zmyli nas łagodny, przygaszony wokal. Wielkim atutem zawartych na krążku piosenek są drobinki, smaczki takie jak brawa dla Jaykuba, wyalienowanego bohatera samego siebie, dźwięki ulicy w pierwszych sekundach Just War czy zgrzyty i szelesty w Insane Lullaby.
Sporo w tekstach rozważań dotyczących pozorów, tej najprostszej formy ukojenia naszych lęków. W pierwszych linijkach Little Girl słyszymy: a trick that people use to make you think they are smart is confidence when actually they're lost in the dark. Zagubienie jest tu w treści, forma pozostaje błyskotliwa, łącząc radosne ze smutnym, ciemne z jasnym, łagodne z szorstkim, choćby w tak niezwykłym utworze jak Star Eyes. Piosenka przypomina dziecięcą wyliczankę (elektronika i cymbałki), gdzie słowa zamieniają się miejscami, nabierając nowego, choć odosobnionego znaczenia, jak recytacja do nieczułych, bo przecież dawno temu martwych gwiazd. Urzeka też ballada Everytime I'm with You, pełna rezygnacji, wśród alkoholu i używek, gdzie wszystko jest jakby prawdą. To wieczne „jakby”, nasza wrodzona niepewność, może odpuścić na moment, wyostrzyć obraz, nadać kształt – ale do tego potrzebny jest ból, stan jakże daleki od przyjemności.
Płyta, bez wejścia w tekst, to bogactwo dźwięków i wokalnych zjawisk, jak Vic Chesnutt czy Gruff Rhys: tulenie stóp o puchaty dywan, miękka pachnąca poduszka pod głową, bąbelki i słomka w chłodnej oranżadzie. Ale kiedy połączymy muzykę i tekst, zostajemy w pokoju sami. Tak jak ból jest kwestią indywidualną i nie da się nim podzielić z drugim człowiekiem, tak Danger Mouse and Sparklehorse to samotna płyta, a o samotności możemy nie pamiętać tylko przez chwilę.