Słuchając albumu Johna Pizzarelli „Dear Mr.Sinatra” mam wrażenie, że stary, dobry Frank chętnie usiadłyby w rogu zadymionej knajpki gdzieś w Nowym Jorku i popijając szklaneczkę whisky zasłuchał się w to jak jego ukochane utwory interpretuje John Pizzarelli.
To co odróżnia Johna Pizzarelliego od większości współczesnych artystów to absolutny brak poczucia mijającego czasu oraz kolejnych epok. Dowodem na to jest szereg wydanych przez niego płyt, głęboko zakorzenionych w tradycjach swingu oraz ery big bandów. Podobnie jest w przypadku "Dear Mr.Sinatra" , która tak jak jego wcześniejsze albumy "Dear Mr. Cole" oraz "P.S. Mr. Cole" są hołdem jaki artysta chce złożyć najwybitniejszym i najbardziej charyzmatycznym postacią w historii jazzu.
Tym razem Pizzarelli zamienił swoje trio, na skład z którym często widywany był sam Sinatra, czyli big band w tej roli The Clayton-Hamilton Orchestra. Aranżacje autorstwa Johna Claytona być może nie zawsze zaskakują i czasem mam wrażenie, że bywają za bardzo zachowawcze i brak im ostatecznego uderzenia dęciaków w kulminacyjnych momentach. Jednak Clayton od samego początku wie co robi, w wyniku czego następuje interakcja między artystą i towarzyszącym mu zespołem, bez dominacji żadnej ze stron. Jest więc miejsce na swingowy puls big bandu, popisy solistów jak i na scat Johna oraz jakże charakterystyczną dla niego siedmiostrunową gitarę sygnowaną jego nazwiskiem.
To co już na początku wystawia tej płycie pozytywne świadectwo to wybór utworów , który jest niemal bezbłędny. Otwierający album "Ring-A-Ding-Ding" jest popisem The Clayton-Hamilton Orchestra, której muzycy w magiczny sposób przenoszą nas w czasy epoki swingu. Dalej jest nieco bardziej lirycznie, Pizzarelli czaruje słuchaczy swoim charakterystycznym ciepłym tembrem głosu w kompozycjach "You Make My Feel So Young" czy "If I Had You", gdzie delikatnie wtóruje mu sekcja smyczków oraz instrumentów dętych drewnianych. W kolejnych swingowych kompozycji "How About You" oraz "Yes Sir That's My Baby" John przypomina nam o tym, że przede wszystkim jest jednym z najlepszych współczesnych jazzowych gitarzystów, który przez lata wykształtował swoje brzmienie mające w sobie ten element geniuszu wyczuwalny u takich mistrzów jak Django Reinhardt czy Wes Montgomery.
Reasumując cieszy to, że brak na tym albumie ogranych standardów jak "New York New York" czy też "My Way", zaś z lektur obowiązkowych Pizzarelii w udany sposób przypomina jedynie "I've Got You Under My Skin". Słuchając albumu "Dr.Mr Sinatra" mam wrażenie, że stary, dobry Frank chętnie usiadłyby w rogu zadymionej knajpki gdzieś w Nowym Jorku i popijając szklaneczkę whisky zasłuchał się w to jak jego ukochane utwory interpretuje John Pizzarelli.