Jonny Lang „Turn Around”

Bartosz Domagała
Bartosz Domagała
Kategoria album muzyczny · 16 października 2010

Płyta „Turn Around” jest aktualnie najświeższym studyjnym dokonaniem Langa i już po pierwszym przesłuchaniu można mówić o kontynuacji rewelacyjnej formy jaką prezentował na poprzednim albumie.

 

Jonny Lang należy do grona cudownych dzieci amerykańskiego bluesa. Podobnie jak Derek Trucks czy Kenny Wayne Shepard, Lang swoją przygodę z muzyką rozpoczął bardzo młodo. Jego nieprzeciętne umiejętność i bardzo nietypowy jak na 14 latka głos, dość szybko dostrzegli członkowie Bad Medicine Blues Band, wynikiem czego był album „Smokin” wydany pod szyldem Kid Jonny Lang and the Big Bang. Szybko okazało się, że to „cudowne dziecko”, przeradza się w rzetelnego artystę, który z płyty na płytę coraz pewniej wkracza do grona profesjonalnych i w pełni świadomych muzyków.


Płyta „Turn Around” jest aktualnie najświeższym studyjnym dokonaniem Langa i już po pierwszym przesłuchaniu można mówić o kontynuacji rewelacyjnej formy jaką prezentował na poprzednim albumie. Płytę rozpoczyna kilkunastosekundowe intro na organach hammonda, które płynie przechodzi w genialny „Bump in the road”. Utwór nieco odbiegający od typowej bluesowej konwencji, brzmi raczej jak singlowe przeboje Johna Mayera. Tembr głosu Langa i bluesowy szlif wyśpiewywanych przez niego fraz dodają mu jednak rasowości, a całość mimo, iż dość prosta formalnie i harmonicznie zatyka dech w piersiach. „One Person at a time” w którym główny temat wokalu otoczony jest ze wszystkich stron efektownymi, bluesowymi gitarowymi zagrywkami napędza album jeszcze bardziej niż jego poprzednik. Lang wędruje tym razem w stronę klasycznego blues-rocka. Mocno brzmiąca sekcja, organy hammonda i przesterowane gitary dostarczają wszystkiego co niezbędne dla tej kompozycji. Jednak prawdziwy gitarowy "drive" czeka na dalej. „The other side of the Fence” oparty na soczystym gitarowym riffie potrafi rozpalić sprzęt audio do czerwoności. Lang jawi się tu jako rasowy, doświadczony bluesman, jednak nadal pełny jest młodzieńczej energii, co słychać zarówno w jego śpiewie jak i gitarowych popisach.

 

Tytułowy „Turn Around” w nieparzystym metrum 3/4, rozpoczyna świetna chóralna introdukcja, zaś potem robi się bardzo bluesowo. I znowu Lang powala mnie na kolana prowadzeniem wokalnej frazy. Ile w jego głosie radości z muzyki i energii, a przy tym wszystkim obezwładniająca lekkość i swoboda. Do tego wszystkiego dorzućmy jeszcze świetne gitarowe solo i utwór bliski jest okrzyknięcia go doskonałym. „My love Remains” to zupełna zmiana stylistyki. Ballada bliższa popowej konwencji, uspokaja nastrój płyty i po raz kolejny potwierdza wokalny kunszt tego młodego artysty. Wciąż wędrująca harmonia utworu sprawia, że mimo nieco słodkawego brzmienia zdecydowanie wyróżniałby się na tle innych kompozycji w owej stylistyce. Kolejny na trackliście „Thankful” to wycieczka w stronę rythm&bluesa. Do gościnnego występu w tej kompozycji zaproszono samego Michaela McDonalda, który bez problemu odnalazł się w narzuconej stylistyce. Świetna interakcja obu artystów czyni z tej kompozycji punkt kulminacyjny albumu. To jedna z tych piosenek, która posiada w sobie magnetyzm nie pozwalający oderwać się od niej nawet na chwilę. Lang urzeka swoim falsetem, zaś McDonald pełnym, głębokim głosem, czy potrzeba nam czegoś więcej...

 

Po wyciszonym nastrojowym „Only a man” znowu pora na gitarowy „ogień”. „Don't Stop (For Anything)” rozpoczyna zapętlony gitarowy riff, zaś następnie synkopowany rytm kompozycji gna ją do przodu. To na co warto zwrócić uwagę szczególnie przy tym utworze to fakt, że Lang nie jest tylko wokalistą akompaniującym sobie na gitarze. Myślę, że obydwie te rolę odgrywa w świetny sposób. Jego gitarowe partie i solówki są godne podziwu, pełne wyobraźni i feelingu. Słowem, Lang wie, że gra na gitarze nie jest sprintem na sto metrów i nie stawia szybkości ponad prostą rasową frazą. „Anythig Possible” urzeka pulsującym rytmem, świetnym refrenem i wprost powalającymi chórkami. Słychać, że w przypadku tej płyty myślenie o muzyce to nie tylko świetne kompozycje, ale także ich doskonałe aranże. Postacią odpowiedzialną zarówno za napisanie wszystkich utwór jak i ich produkcję jest nieoceniony Drew Ramsey. Jego współpraca z Langiem zaowocowała nagrodą Grammy za recenzowaną płytę w kategorii najlepszy album rock/gospel.

 

Kolejna z kompozycji „Last goodbye” jest ucieczką w nieznaną dotąd stylistykę. To jazzowa ballada z delikatnym akompaniamentem akustycznej sekcji i fortepianu w której ku memu zdziwieniu do tej pory bluesowo warczący Lang odnajduję się całkiem nieźle. „On my feet again” to kolejna porcja rasowego rythm&bluesa tym razem z sekcją dętą i potężnie brzmiącym chórem. Tuż przed finałem jeszcze bluegrassowa ballada w stylu Nickel Creak z gościnnym udziałem Sary Watkins. Na koniec Lang zostawił nam coś zupełnie wyjątkowego. Kompozycja „It's not over” swoją mocą niszczy wszystko to co stanie jej na drodze. Gospelowy chór przy każdym swoim pojawieniu, uderza z ogromną energię, zaś Lang wędruje po całym rejestrze swoich wokalnych umiejętności, od dźwięków niskich, aż po przeszywający całe ciało falset. Tytuł utworu zapowiada i ostrzega przed tym co wydarzy się w jego codzie. Jam session jaki przygotowali nam muzycy swoją siła kruszy najgrubsze mury. Wzajemne przekrzykiwanie się gitary Langa z samym sobą oraz resztą muzyków brzmi wybornie, a gdy mamy wrażenie że wszystko dobiegło już końca oni uderzają po raz kolejny dobijając tych którzy jakimś cudem przeżyli pierwszy atak. Cóż za cudowna płyta...