Może się wydawać, że artyści nie ustrzegli się naśladownictwa. Moim zdaniem to tylko złudzenie.
Twórczość artystów znanych i cenionych zawsze była, jest i będzie inspiracją dla kolejnych pokoleń. Nie inaczej jest z muzyką (nie tylko elektroniczną). Naśladownictwo nie jest moim zdaniem niczym złym, o ile nie będzie to bezmyślne „małpowanie” czy też mniej lub bardziej jawne kopiowanie (żeby nie powiedzieć kradzież), o ile artysta wkłada w swoje dzieła coś od siebie .
Duet Mind-Flux (Fanger/Kersten) był swego czasu znany jako obiecujący naśladowca grupy Kraftwerk w wydaniu ciążącym ku klimatom „techno-elektro-rytmiczno-tanecznym”. Po kilku latach przerwy artyści serwują słuchaczom nowy krążek. Krążek dość zaskakujący (przynajmniej dla tych, którzy mieli już styczność z twórczością kompozytorów).
Płytę otwiera … pluśnięcie i następujące po nim leniwie płynące dźwięki utrzymane w stylistyce, którą można określić mianem pop-ambientu (chillout). „Salt Tank” w pewnych określonych warunkach otoczenia mógłby nawet spełniać rolę swoistego masażu … uszu. Po takim kojącym wstępie artyści zdecydowanie wchodzą na berlińską ścieżkę. Na tej drodze spotykamy najpierw „Gentle Waves” a tuż po nim bardziej zdynamizowany „Night Cruisers”. Obie kompozycje przywodzą na myśl dokonania grupy Ashra i Manuela Göttschinga. Pozostając w berlińskim nurcie dochodzimy do finału w postaci „Moon Roads”. Prawie czterdzieści minut „demonicznego” sekwencjonowania utrzymanego w stylu new berliner schule.
Może się wydawać, że artyści nie ustrzegli się naśladownictwa. Moim zdaniem to tylko złudzenie. Zgromadzone na krążku utwory wywołują wprawdzie określone skojarzenia, ale jest to wynik inspiracji artystycznych i zastosowanych środków wyrazu. Mimo wyraźnych odwołań do przeszłości aranżacja nie pozostawia wątpliwości - Kersten i Fanger dziarsko spoglądają w przyszłość.