Artyści z Klangwelt czerpią całymi garściami z kanonu muzyki elektronicznej, ale nie są to bezmyślne zabiegi.
Muzyka elektroniczna (wbrew pozorom nie chodzi tu o techno/dance/club) to gatunek w którym inwencja artystów wydaje się godniejsza uwagi niż to, co aktualnie możemy dostrzec w muzyce uważanej za popularną (coraz więcej "popeliny", coraz więcej powtórzeń w postaci coverów). Oczywiście artyści z kręgu muzyki elektronicznej nie ustrzegą się podobieństw czy też jawnych zapożyczeń (i to nie tylko ze swojego "podwórka"). Jednak nie spotkamy tutaj zbyt często nachalnych "klonów", tak ostatnio wzmagających swoją obecność w mediach.
Płytę otwiera utwór „Okzident”, który można uznać za swoiste "puszczanie oka" do ambitniejszego słuchacza. Początkowe schulzopodobne klimaty nie pozostawiają złudzeń. Niewiele chwil potem okazuje się, że to tylko "zmyłka" - zaskakujące preludium do momentami przedziwnej, momentami zaskakującej parady barw rodem niemal ze wszystkich nurtów muzyki elektronicznej. Na krążku spotkamy więc berlińskie w swym wyrazie sekwencje, sferyczne dźwięki, arpeggia, mnóstwo sampli, momentami hipnotyczny rytm, a nawet klimaty niebezpiecznie ocierające się o stylistykę techno (utwór „No Response”) i new-age. Mimo takiej różnorodności płyta nie sprawia wrażenia bałaganu (moim zdaniem nieobecność słodko-ckliwego „River” wyszłaby jednak krążkowi na dobre). Dopracowane przejścia, umiejętne połączenia i pewna powtarzalność niektórych barw i sampli powoduje, że nad wszystkim unosi się delikatny duch twórczości nieistniejącej grupy Software i Petera Mergenera.
Czy w związku z powyższym mamy do czynienia z muzycznym "klonem"? Nie sądzę. Artyści z Klangwelt czerpią wprawdzie całymi garściami z kanonu muzyki elektronicznej, ale nie są to bezmyślne zabiegi. Grupa udowadnia jak barwna może być muzyka elektroniczna nawet jeśli to, co popłynie do naszych uszu jest w jakiś ulotny sposób już znane.