Jak brzmi nie-polska polska muzyka spoza Polski?
Historia Twilite sięga 2005 roku kiedy to na kilkumiesięcznej emigracji Paweł Milewski i Rafał Bawirsz rozpoczęli współpracę nad długo planowanym wspólnym projektem. Potrzeba było roku aby zespół umiejscowił się w Dublinie i tam rozpoczął regularne sesje. Przygotowane kompozycje wrzucali na MySpace. Od tego momentu Twilite zaczęło pojawiać się coraz częściej na polskiej scenie. Ich utwory można było usłyszeć zarówno na składankach "Offensywa" wydawanych pod szyldem radiowej Trójki jak i wydawnictwach promowanych przez niezależnego, internetowego bloga "We are from Poland". W listopadzie 2008 zgrali koncert w legendarnym już studiu imienia Agnieszki Osieckiej. Obiecujący zespół pod swoje skrzydła wzięła wytwórnia Electric Eye. Tam zespół wydał swoją pierwszą płytę "Bits & Pieces".
Słuchając rodzimych zespołów zawsze mam wrażenie, że wiąże je jakaś wspólna, genetyczna cecha której nawet sami artyści nie są świadomi. Coś wywodzące się z legendy "polskiego rocka", co rozlało się na wszystkie gatunki muzyczne. Szczególnie te związane z gitarami, bo elektroniczna muzyka cechuje się trochę innym rodowodem. Pierwszy raz zwróciłem na to uwagę słuchając "All you need", na "We are from Poland". Musiałem sprawdzić czy to nie jakiś zagraniczny skład gościnnie pojawiający się na płycie. Jednak Twilite w stu procentach pochodzi z Polski.
Nazwa zespołu wywodzi się od kawałka "Twilite Kid" z repertuaru Twilight Singers. Dla osób znających zespół powinno być to już wystarczającym bodźcem do zapoznania się z "Bits & Pieces". Przypadku Twilite nazwa jest sprawą drugorzędną, za to o wykonywanej przez nich muzyce nie można powiedzieć inaczej niż pierwszorzędna. Każdym utworem udowadniają, że do stworzenia emocjonującej kompozycji nie potrzeba nic więcej niż dwie gitary i dwa dobre głosy. Perkusja pojawia się tylko w dwóch kompozycjach i tylko aby podkreślić znaczenie gitar.
Ascetyczne instrumentarium jest idealne do dźwięków przygotowanych przez Twilite. Spokojnie i delikatne dźwięki dwóch uzupełniających się gitar budują przytulny nastrój zmierzchu. Muzyka przypomina trochę dokonania Jose Gonzaleza, jednak bez argentyńskich wpływów, za to z frapującą wielowymiarowością, której wyraźnie brakowało niektórym z jego kompozycji. Dźwięki z "Bits & Pieces" wybitnie nadają się do słuchania albo w zaciszu własnego pokoju, albo na kameralny koncert w jakimś małym klubie. W jednym i drugim wypadku z kolejnych nut układają się niemalże koronkowe tematy. W tych delikatnie wybrzmiewających dźwiękach leży cała potęga płyty.
Nieskończenie zapętlone struktury przy każdym odsłuchu odsłaniają kolejną warstwę, kolejny temat, który wcześniej gdzieś umknął, schował się pomiędzy plątaniną innych dźwięków. To niesamowita podróż, która nie pozwala oderwać się od płyty zaraz po pierwszym odsłuchaniu. Do muzycznej zagadki Twilite trzeba wrócić wielokrotnie, a i tak nigdy nie będziemy mieli pewności, że to wiemy już wszystko.
Na "Bits & Pieces" Twilite pokazuje , że można wyrwać się z popularnej estetyki. Co więcej można to zrobić nie poświęcając ani formy ani treści, a dodatkowo udowodnić, że gitara akustyczna nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.