debiutancka płyta wydana ze składek fanów.
Bardzo dobrze pamiętam pierwszy koncert Julii Marcell na którym byłem. W kameralnej sali Dworku Sierakowskich w Sopocie mieszczącej zaledwie fortepian i kilkanaście krzeseł dla widowni pojawiła się delikatna czarno-kędzierzawa postać. Wtedy nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. Kilka kompozycji umieszczonych na oficjalnej stronie dawało jedynie mglisty pogląd na styl i formę koncertu. Przyznam, że po pierwszym przesłuchaniu nie powalały... aż do momentu gdy usłyszałem je na żywo. Pamiętam, to dziwne uczucie kiedy miękkie klawisze i delikatny głos Julii zaczęły wypełniać salę. Miałem wrażenie, jakbym już kiedyś był w tym samym dźwiękowym otoczeniu, jakby dotychczasowy muzyczny ( na pewno ten zawierający dźwięki tradycyjnych instrumentów ) świat uległ zapętleniu i przemieszaniu. Pozmieniał się pozostawiając swoją dawną formę. Wszystko to wydarzyło się kilka lat temu gdy artystka dopiero wydała jej pierwsze EP „Storm". Od tego czasu minęło kilkaset koncertów Julii i jeszcze więcej odsłuchań jej pięcioutworowej płytki.
Wydanie pierwszego długogrającego albumu Julia zdecydowała się powierzyć swoim słuchaczom. Dołączyła do serwisu Sellaband umożliwiającego sprzedawanie „udziału" w przygotowywanych płytach nieznanych artystów. Swoją muzyką bez trudu zebrała 50 000$ i w berlińskim studio nagrała „It Might Like You".
Dla niektórych mankamentem może być fakt, że płyty nie można nabyć w zwykłych sklepach muzycznych, nawet tych bardzo dobrych. Na dzień dzisiejszy jest ona dystrybuowana wyłącznie przez sellaband.com. Na szczęście ograniczony dostęp do materiału nadrabiają mnogością dostępnych wersji. Poza standardowym wydaniem można zakupić jeden z limitowanej serii 5000 sztuk z wypełnionych ekskluzywnym materiałem z sesji nagraniowej, dokumentem „making of album" oraz płytą w wersji mp3. Natomiast na nie zainteresowanych fizycznymi nośnikami czeka ekstremalnie tania wersja cyfrowa za jedyne 3.50$ (ok. 7.77 zł). Dla niezdecydowanych 3 piosenki do ściągnięci gratis!
Niezależnie od wydania sednem każdego albumu jest muzyka. W wypadku „It Might Like You" bez zastanowieniu można użyć tego słowa w jego najbardziej czystym znaczeniu. Spokojny, niemal klasyczny, skład czyli fortepian, skrzypce, altówka i wiolonczela po raz kolejny dowiódł swojej potęgi. Kilka instrumentów otula swoimi dźwiękami przewodzący fortepian akompaniujący delikatnemu głosowi Julii. Dzięki klawiszom na płycie można usłyszeć całe spektrum ludzkich emocji od cichego szeptu przez wesołe przyśpiewki aż do potężnego krzyku. W każdym takcie coś się dzieję. Słuchając uwaga skacze po wszystkich planach nie mogąc się nasycić mnogością dźwięków.
Podczas koncertów artystka mówi, że śpiewa po angielsku aby nie odciągać słuchacza od muzyki, żeby pozwolić mu na obieraniu utworu jako całości, bez podziału na warstwę tekstu i muzyki. Słowa są jednak tak doskonale dobrane, że nie można ich pominąć. Niemożliwością jest wskazanie jednego wybitnego. Wszystkie historie zaskakują swoją prawdziwością, zwrotami akcji i wspaniałymi puentami.
Dodatkowym smaczkiem są „dźwięki z otoczenia", szeptane „ich liebe dich", czy odliczanie przed pierwszym dźwiękiem. Album jest przepełniony takimi malutkimi niespodziankami. Pewnie dlatego tytuł intro brzmi „Put your headphones on". W innym razie delikatne ozdobniki mogą się poukrywać w dźwiękach codzienności.
Tej płyty nie należy słuchać jako tło do codzienności. Bardziej jak film. Pozwolić jej wypełnić całą możliwą przestrzeń słyszenia. Wtedy dopiero będzie można docenić misterne struktury tkane na fortepianowej klawiaturze, skrzypcowe przestrzenie i wiolonczelowe zawodzenia. Naprawdę warto poświęcić 40 minut na podróż w głąb albumu Julii Marcell wtedy można się do niego naprawdę przywiązać, a on także, jak mówi sam tytuł, „It Might Like You".