Dziecięce keyboardy i operowy śpiew? Lepiej!
Duet powstał w grudniu 2006 roku. Niedawno nakładem wydawnictwa Lado ABC ukazała się ich debiutancka płyta. Klawisze obsługuje Daniel Pigoński znany z Pustek i Elektrolitu. Muzyce towarzyszy głos Olgi Mysłowskiej. Jest ona klasycznie wykształconą sopranistką. Specjalizuje się w muzyce baroku, ale tutaj bliżej jej do jazzu. Na płycie wpływy rockowej alternatywy mieszają się z klasycznym wokalnym szlifem. Efektem tego jest... świeża i specyficzna elektronika.
Wszystkie dźwięki, które kreuje Pigoński, pochodzą z prostych instrumentów - głównie marki Casio. Były one częstym prezentem na komunię w połowie lat '90. Dawały mnóstwo radości, ale chyba żadnemu dziecku nie przyszło do głowy grać w ten sposób. Brzmienia - mniej lub bardziej infantylne - nabierają smaku w starannie przemyślanych aranżacjach. Próżno szukać czegoś zbędnego, co burzyłoby dźwiękowe pejzaże. Utwory zawierają natomiast wiele smaczków wyłuskanych ze skromnych „organków". Słychać to dobrze w niepokojącym „Sister Catatonia". Rytm odnaleziony w pamięci keyboardu przypomina pracę respiratora, a zabrudzona i falująca elektronika ma metaliczny posmak rtęci. Głos Mysłowskiej unosi się z prądem. Czuć w nim wiele emocji pokazanych przez świetną linię wokalną. Sugestywny tekst dryfuje po korytarzach szpitala. Wymowa piosenki jest smutna, ale jednak nie przytłacza. Momenty takie mieszają się na krążku z bardziej radosnymi jak „Imaginary Day", gdzie w śpiewie słychać uśmiech. Opowiada on surrealistyczną historię, w której przyjaciele przychodzą pod postacią zwierząt. Ciepłe klawisze przypominają flet i rozstrojone pianinko. Perkusja z automatu wydaje się podskakiwać, a miejscami również głos wokalistki robiącej barokowe ozdobniki. Pojawiają się tu produkcyjne smaczki. Pogłębiają one wrażenie, że muzycy są tuż obok. Pogłębiają, ponieważ Polpo Motel ma charakter bardzo kameralny.
W pewnej mierze jest to spowodowane jazzem, o który często się ocierają jak w „Soundeaters". Synkopowy rytm talerzy i werbla buduje luźną atmosferę. Towarzyszy mu brzmienie całkiem niezłej trąbki oraz pianina. Senny śpiew snuje się pomiędzy nimi. Nabiera on dramatyzmu natomiast w „Deadlock" - również jazzowym, ale depresyjnie. Kontrastują z nimi typowo elektroniczne numery jak instrumentalny „Haunebu". Przypomina on klubową elektronikę w wersji lo-fi. Bujający bas i taneczne dźwięki perkusyjne spod znaku vintage zachęcają do ruchu, a klawisze tworzą dziwne kombinacje melodyczne. Późniejszy „Dieselschnell" również nie jest tym, czego byśmy się spodziewali. Najbliżej mu do industrialnego, niemieckiego techno, ale... przelewa się przez niego psychodelia. Obecna jest ona też w „Mad Teaparty", ale zupełnie z innej strony. Karuzela flegmatycznych dźwięków unosi głos Olgi. Skarży się na herbatę, którą ją poczęstowano. Było w niej coś jeszcze, coś innego niż cukier. Podłoga ustępuje miejsca sufitowi. Momentami słychać dziwne pukanie.
Wymieniłem tylko niektóre perełki na płycie. Jest ona różnorodna i aby się o tym przekonać trzeba jej posłuchać. Czeka tam interesująca elektronika okraszona groteskowymi tekstami. Wyłania się tu pewna niezwykłość Polpo Motel. Potrafią oni przy pomocy trywialnych wręcz środków stworzyć coś bardzo dobrego. Świetny głos i starannie użyte klawisze pokonały bariery stawiane przez prosty sprzęt. Stanowią o oryginalnym brzmieniu. Na krążku pojawiają się smutniejsze i weselsze momenty, a oryginalne instrumentarium pokazuje je w innym pryzmacie. Całość sugestywnie działa na wyobraźnię. Im częściej tej płyty słucham, tym więcej szczegółów dostrzegam i tym bardziej mi się podoba.