Joy Division - Unknown Pleasures

Dominik
Dominik
Kategoria album muzyczny · 25 kwietnia 2008

Każda historia ma swój początek. Historia Joy Division zaczyna się od albumu "Unknown Pleasures". Albumu o którym filmowy Ian Curtis mówi "Unknown Pleasures to było to, w tych czasach byłem szczęśliwy".

Przez ostatnie kilka miesięcy słowa "Ian Curtis", "Anton Corbijn" i "Control" były jednymi z najczęściej widzianych i słyszanych wyrazów. Już na kilka dni przed polską premierą filmu można było przeczytać pierwsze recenzje szczęśliwców, którzy mieli możliwość obejrzenia go poza granicami kraju. Wszyscy mówili o filmie i postaci Curtisa jakby dyskografia Joy Division należała do absolutnego kanonu, a przecież tak nie było i nadal nie jest. Niestety obejrzenie filmu nie przybliżało kompozycji "Joy Division" w stopniu pozwalającym zrozumieć jak bardzo wpłynęli na całą późniejszą muzykę. Nawet wtedy Joy Division pozostawało zagadką.

 

Każda historia ma swój początek. Historia Joy Division zaczyna się od albumu "Unknown Pleasures". Albumu o którym filmowy Ian Curtis mówi "<<Unknown Pleasures>> to było to, w tych czasach byłem szczęśliwy".
Kolejnym powodem dla którego warto poznać właśnie ten krążek jest fakt, że album jest swoistym manifestem programowym Joy Division. Teksty, sposób gry i śpiewania zawarty w tych 10 kompozycjach stał się wyróżnikiem zespołu i zapewnił mu nieśmiertelność.

 

Znając tę płytę niezmiernie trudno na nią patrzeć jak na zwykły album. Z niektórych utworów wprost wyrastają inne - usłyszane wcześniej, jednak tak silnie nawiązujące do tych kompozycji z 1979 roku, że nie sposób nie dostrzec inspiracji.

 

Chociażby "New Dawn Fades" otwiera drogę dla kompozycji Petera Muprhy i jego kapeli Bauhaus. Prosty rytm i "myszkująca" linia basu. Wyciszona, a jedna bardzo wyraźna. Dzięki takiemu połączeniu piosenki Joy Division są bardzo mroczne. Atmosfera poszczególnych kompozycji to zapach zadymionych, podziemnych klubów. Główne instrumenty przeplatane są dźwiękami z drugiego planu. Niepokojące trzaski i industrialne pogłosy są ważnym elementem płyty.

 

Na "Unknown Pleasures" znalazła się też bardzo punkowa kompozycja "Interzone" przypominająca, że tak naprawdę wszystko zaczęło się od koncertu "Sex Pistols". W poprzedzającym je "Wilderness" słychać echa Jima Morrisona. Bez trudu będzie można odnaleźć wspólne punkty w biografii członków tych zespołów i Joy Division.

 

We wszystkich nagrania Ian Curtis brzmi jak osoba, która ma za sobą spory kawałek życia pełnego doświadczeń. Barwą głosu przypomina współczesnego Nicka Cave'a, który przecież ma za sobą ponad pół wieku. Pytanie "Do you remember when we were young?" z "Insight" jak jest najbardziej na miejscu.

 

Wracając do instrumentów to nabierają one zupełnie nowych właściwości. Perkusja na zakończenie "Disorder" brzmi jak ostrzał z karabinu maszynowego, co więcej zaczynają pojawiać się, rzadko spotykane w tamtym czasie, elektroniczne instrumenty klawiszowe. W "Day Of The Lords" brzmią zaraz po pytaniu "where will it end?". Budują przestrzeń jeszcze nie futurystyczną, a już przepełnioną samotnością. Później, podobne fragmenty bez trudu będzie można odnaleźć w wieku kompozycjach new romantic. To nie jedyny nurt kiełkujący na "Unknown Pleasures".  Zapowiedzą psychodelicznego rocka, czy nawet post rocka jest pełne przeróżnych dźwięków "I Remember Nothing". Powoli wylewające się z głośnika aż do zakończenia płyty.

 

"Unknown Pleasures" to coś więcej niż zwykły studyjny album dawno nie istniejącego zespołu. Jest prawdziwym zbiorem rewolucyjnych koncepcji i pomysłów, źródłem rozwiązań które miały przyjąć się dopiero wiele lat później. Należy to tej kategorii albumów, które trzeba poznać niezależnie od tego jakiej muzyki słuchasz obecnie. Trzeba poznać te "nieznane przyjemności".