Od „So afraid of what the people might say”, zaczyna się refren pierwszego utworu na nowej płycie Nelly Furtado. Po za „oryginalnym” kontekstem można go odnieść do całej płyty, ale…
Album otwiera świetne „Afraid”. Ciekawa, prawie klubowa elektronika. Prawie melorecytowane fragmenty zaskakują. „Przecież to nie w jej stylu” myślę. Nie wiem, że po chwili okaże, że to właśnie jej nowy styl. Charakterystyczny romantyzm zszedł na dalszy plan. Teraz jest bardziej seksownie. Bardziej rytmicznie. Nawet w wolniejszych utworach perkusja jest bardzo wyraźna. Najbardziej popowy kawałek z poprzedniej płyty „Forca” nie jest nawet w połowie tak taneczny jak pierwsza połowa nowej płyty. Jest tanecznie i dyskotekowo. Bardzo amerykańsko. „Do It” przypomina pop z 90 lat z dużą ilością fascynacji Madonną. Druga część wyraźnie zwalnia. Zaczynając od „In God's Hands” utwory stają się spokojniejsze. Tutaj ukrywają się fragmenty Nelly jaką znam. Jakby za mgły rozświetlonej neonami brzmią bardziej naturalne instrumenty niż elektroniczne bity. Jednak ciągle czegoś brakuje. Jest za to coś takiego plastikowego.
Zapewne dlatego, że produkcją zajął się Timberland. Doskonały wybór. Jeśli chcesz nagrać płytę które sprzeda się w milionowym nakładzie. Na pewno będzie podobać publiczności. Każdy kupi, jak nie dla siebie to na pewno jako sprawdzi się doskonale. Jeśli liczą się zyski to wybornie. Niestety zawsze trzeba coś poświecić. Nelly Furtado musiała poświęcić trochę swojego indywidualizmu. Tej iskierki która odróżniała ją od innych pięknych wokalistek. Chyba tylko ona może powiedzieć czy było warto.
… sama śpiewa: “but it’s ok ‘couse you ‘re only human”.