To już piąta płyta artysty z Gorlic. Tym razem wydana przez Requiem Rec. Ponieważ od samego początku twórczość Tadeusza Łuczejki mocno mnie intrygowała i niejednokrotnie mile zaskoczyła (szczególnie limitowany „Virus”) nie omieszkałem też sięgnąć po najnowszą produkcję. Niestety mimo wielokrotnego słuchania odczuwam niedosyt...
„Electronic Music” to zbiór raczej krótkich kompozycji o dość odmiennych klimatach. Nie byłoby nic w tym złego, gdyby nie dość drażniący mnie fakt. Na krążku jest kilka bardzo klimatycznych, mrocznych kompozycji, które niestety sprawiają wrażenie uciętych, zbyt gwałtownie zakończonych (szczególnie „rzuca się to na uszy” przy „Glass” gdzie obiecujący temat, rozwijając się, nagle ulega wyciszeniu). Obecność zaś „Dancing Snowflakes” jest wg mnie lekko niepożądana (odmienna nieco faktura i przesłanie jakoś nie pasują do reszty zamieszczonych kompozycji). Tyle o minusach. Sytuację jednak ratują (w pewnym sensie) inne umieszczone na płytce utwory (choćby np. „Moth”; nie wiem dlaczego ale zawsze przy tym nagraniu staje mi przed oczami obraz wraku jakiegoś potężnego krążownika galaktycznego, „Zelbinion” Rozjemców z „Farscape” ? ;-) ). Większość kompozycji utrzymana jest w klimatach spokojnego ambientu, czasami dość mrocznego, czasami rytmicznego (dynamika budowana jest raczej środkami muzycznymi niż perkusyjnymi). Momentami usłyszymy odwołania do klasycznej muzyki elektronicznej, ale nie są one nachalne i stanowią raczej niezbędne uzupełnienie niż jakiś temat przewodni. Mimo tych niewątpliwych plusów całość niestety wydaje się nie do końca przemyślana. Śmiem nawet twierdzić, że gdyby tak wyrzucić z płytki 2-3 utwory a 2-3 inne wydłużyć (wspomniany wyżej „Glass” aż się o to prosi) efekt końcowy byłby lepszy, a tak mamy mały misz-masz, przyjemny wprawdzie dla ucha, ale jednak misz-masz.Muszę przyznać, że mając w pamięci (no i w zbiorach) mrocznego (i doskonałego moim zdaniem) w/w „Virusa”, liczyłem na coś zbliżonego. „Electronic Music” na pewno mu nie dorównuje, ale też nie można uznać jej za płytę złą, bo byłoby to niesprawiedliwe. Moim zdaniem to taka mała zniżka formy artysty w stosunku do poprzednich dokonań (każdemu się to zdarza i jest całkiem naturalne). Mimo to nawet przy tej płytce wyczuwa się (zresztą tak jak na poprzednich krążkach) ogromny potencjał Aquavoice i z pewnością słuchacze będą w przyszłości niejednokrotnie zaskakiwani niecodziennymi obrazami dźwiękowymi „malowanymi” przez Tadeusza Łuczejkę.
El-Skwarka