Aquavoice - DREAMDESIGNER

Grzegorz Cezary Skwarliński
Grzegorz Cezary Skwarliński
Kategoria album muzyczny · 18 listopada 2003

Tak jak w rzypadku „Virusa” „Dreamdesigner” zasługuje na szczególną uwagę słuchaczy, którzy są nastawieni na większe doznania niż tylko obcowanie z muzyczną papką sączącą się codziennie nie tylko z radia.

Oprócz opisywanego przeze mnie „Virusa” Aquavoice wydał własnym sumptem w roku bieżącym (2003r.) jeszcze jedną płytkę - „Dreamdesigner”. Mimo niewątpliwych klimatów ambientowo-eksperymentalnych zawartość krążka różni się nieco od swojego poprzednika (albo następcy, niestety ani internetowa strona autora, ani okładki obu płyt nie dostarczają informacji, która z nich jest młodsza).

Nie uświadczymy tutaj długich nastrojowych kompozycji tylko krótkie, ubogie w dźwięki, ale zarazem niezwykle treściwe utwory czasami przenikające się wzajemnie (na krążku jednak podzielone na poszczególne ścieżki). Klimat tajemniczości jest budowany od samego początku przez dość niepokojące barwy, przebijające się z tła, uzupełniane co jakiś czas mniej lub bardziej niezrozumiałymi kobiecymi głosami (lub szeptami). Głosy te zresztą są charakterystyczne dla tego krążka, choć nie występują we wszystkich kompozycjach. Momentami pojawi się też ograniczony „połamany” rytm budowany bardziej przez elektroniczne barwy niż środki perkusyjne. Wywołuje to dość niezwykłe psychodeliczne wrażenia (choćby „oddechowy” „Stereochrome”). Dodając do tego zaskakujące efekty dźwiękowe generowane przez nieznane instrumenty (choć w przypadku muzyki elektronicznej trudno mówić o jakiś konkretnych) i proste (np. deszcz) ale sugestywne sample, otrzymujemy pełny obraz kolejnego dzieła twórcy z Gorlic. Jeśli tylko artysta będzie kroczył konsekwentnie (dotychczas wydane krążki wydają się tego dowodzić) obraną przez siebie drogą w przyszłości możemy się spodziewać jeszcze wielu niezwykłych doznań słuchowych.

Tak jak w przypadku „Virusa” „Dreamdesigner” (niestety jest to także stosunkowo trudny do nabycia CD-R, choć chyba już nie w takiej ograniczonej serii jak „Virus”) zasługuje na szczególną uwagę słuchaczy, którzy są nastawieni na większe doznania niż tylko obcowanie z muzyczną papką sączącą się codziennie nie tylko z radia. Oczywiście obcowanie z opisywanym krążkiem jest pełniejsze przy odpowiednim nastawieniu i warunkach (najlepiej w samotności ciemności). Osobiście płytka nie zachwyciła mnie tak bardzo jak wspominany tu wielokrotnie „Virus”, ale i tak jestem pod wpływem jej tajemniczego uroku.

El-Skwarka