Dość często trafiałem ostatnio na „filozoficzne” stwierdzenie - “Pisanie o muzyce, to jak tańczenie o architekturze”. W zasadzie się z nim nie zgadzam, ale przy słuchaniu niektórych płyt zastanawiam się czy przypadkiem nie ma w tym zdaniu cząstki prawdy.
Dość często trafiałem ostatnio na „filozoficzne” stwierdzenie - “Pisanie o muzyce, to jak tańczenie o architekturze”. W zasadzie się z nim nie zgadzam, ale przy słuchaniu niektórych płyt zastanawiam się czy przypadkiem nie ma w tym zdaniu cząstki prawdy. Takie „bolączki umysłu” nawiedzają mnie głównie przy płytach, o których trudno cokolwiek powiedzieć, ponieważ nijak mnie nie zachwycają ale też nie wzbudzają negatywnych uczuć. Do tej grupy zaliczyłbym opisywany krążek. Dlaczego ?Po pierwsze: przez prawie całą płytę miałem wrażenie jakiegoś niezdecydowania artysty. Czy pójść w stronę ambientową, może nawet eksperymentalną czy skłonić się ku muzyce lżejszej, momentami wręcz rozrywkowo-tanecznej (zaznaczam, że nie mam tu na myśli techno). Nie był to dobry początek (czyli ‘-‘). Po drugie: po tych wykonawczych „rozterkach” muzyka ustabilizowała się gdzieś pomiędzy i nawet zaczęły się pojawiać był interesujące momenty (czyli ‘+’). Różne wtręty stylistyczne (np. jazzowe) wzbogaciły co niektóre kompozycje, ale moim zdaniem nie wniosło to na tyle istotnych zmian, aby krążek wybijał się ponad przeciętność (czyli kolejny ‘-‘). Trzeba jednak przyznać, że kilka utworów jest przyjemnych dla ucha (kolejny ‘+’ ?). Całość niestety wydała (i wydaje mi się nadal) jakaś niedopracowana. Tak jakby twórca miał pomysł, ale ograniczało go instrumentarium albo odwrotnie.
Mimo wielokrotnego słuchania, muzyka z „Moments of Illusion” jakoś mnie nie przekonuje. Niby romantycznie (ale na szczęście nie za słodko), niby w jakiś sposób ambitnie, ale jakoś bez weny, jakby komponowane na odczepnego. Może to tylko moje odczucia, ale dla mnie płytka jest całkowicie obojętna. Nie mogę powiedzieć, że mi się nie podoba, ale też nie mogę powiedzieć, że się podoba. Słuchanie na własne ryzyko.
El-Skwarka