Kiedy sięgałem po płyty Mimetic Mute nie wiedziałem od której zacząć. Intrygujące tytuły - „Negative” i „Positive” dawały do myślenia, szczególnie że można je dwojako tłumaczyć (np. „Negative” jako negatywny albo negatyw). Po wysłuchaniu obu płyt skłaniam się ku drugiej wersji. Ale od początku...
Nazwa zespołu nic mi nie mówiła, więc przystąpiłem do słuchania z lekka rezerwą i może dlatego na początku miałem mieszane uczucia. Niezwykłe i niebanalne eksperymenty dźwiękowe przeplatane co jakiś czas klimatami zbliżonymi do klubowych (momentami nawet rockowe – „Dubious”) budowały obraz niejakiego bałaganu. Dopiero kolejne spotkania z płytką „Negative” (tą wybrałem „na pierwszy ogień”) trochę odmieniły moje zdanie. Nieco perfidny zabieg wykonany przez artystów okazał się skuteczny. Płyta nie nudzi się i nie męczy (co byłoby prawdopodobne gdyby znalazły się na niej tylko eksperymentalne kawałki). Według mnie, mówiąc bardziej obrazowo, jawi się jak jakiś film podzielony na kolejne klatki, które opowiadają różne historie, ale subtelnie powiązane ze sobą (właśnie stąd moja wersja tłumaczenia tytułu). Zaskoczeniem może być utwór pn. „4min33”, gdzie prze 4 minuty i 33 sekundy jesteśmy raczeni ... ciszą (wprawdzie kiedyś takie eksperymenty miewały już miejsce, ale nadal zaskakują), a to nie jedyne „zwroty akcji” zamieszczone na krążku.Mimo tych pozytywów (czyżbym odwoływał się do kolejnej płytki ? :-) ) płyta nie jest łatwa w odbiorze. Niektórym słuchaczom wyda się zbyt udziwniona, niektórym obojętna, niektórzy się zachwycą. Osobiście zachwycony nie jestem, ale nie żałuję kontaktu z tym krążkiem. Jest miłą odmianą, choć wymagającą pewnego zaangażowania (nie nadaje się za bardzo jako bliżej nieokreślony podkład wypełniający niezobowiązująco dowolne wnętrze).
El-Skwarka