Redshift - ETHER


Zespół bazuje na brzmieniach opartych na wzorcach muzyki elektronicznej lat siedemdziesiątych (używa rzadkich dziś instrumentów np. Moog’a 3C) ze sporą dawką nowoczesnych „dodatków”. Powoduje to, że trudno zakwalifikować twórczość Redshift do współczesnych muzycznych szufladek (i bardzo dobrze).

Kwartet Redshift został stworzony przez Marka Shreeve’a (artysty znanego el-fanom z solowych dokonań) w 1996r. W skład grupy, oprócz założyciela, wchodzą jeszcze: jego brat – Julian Shreeve, James Goddard i Rob Jenkins. Zespół bazuje na brzmieniach opartych na wzorcach muzyki elektronicznej lat siedemdziesiątych (używa rzadkich dziś instrumentów np. Moog’a 3C) ze sporą dawką nowoczesnych „dodatków”. Powoduje to, że trudno zakwalifikować twórczość Redshift do współczesnych muzycznych szufladek (i bardzo dobrze). W kompozycjach tej grupy odkryjemy więc trochę ambientu, trochę z mrocznej atmosfery kosmosu, trochę z minimal music i oczywiście niezapomniane sekwencerowo – gitarowe brzmienia rocka elektronicznego. Jak dotychczas spółka ta „wyprodukowała” trzy płyty. Wszystkie doskonałe i unikalne na swój sposób. Każda z nich jest wyraźnym przykładem niebanalnej inwencji artystów. W tym miejscu skupię się na „Ether” (drugiej z kolei).

Na płytce znajdują się cztery utwory. Dwa z nich (pierwszy i ostatni) to zapis z koncertu w Jodrell Bank Planetarium z 1996r. Pozostałe to nagrania studyjne. Otwierająca „A Midnight Clear”, rozbudowana na wzór „szkoły berlińskiej” kompozycja, stopniowo wprowadza w mroczny dźwiękowy krajobraz. Po pewnym czasie pojawia się „natarczywy” rytm sekwencerowy i przyśpieszenie - „berliński” klimat jak na wyciągnięcie dłoni. Rytm jeszcze bardziej przyśpiesza w studyjnym nagraniu „Bombers in the Desert”, które zaczyna się dość niepozornie, by uderzyć z iście „rockową” (choć to „tylko” elektronika) siłą. Po takiej pokaźnej dawce adrenaliny następuje uspokojenie w postaci „Static” o wyraźnie ambientalnym charakterze. Płytkę zamyka „Ether” – klasyczny rock elektroniczny. Wszechobecne sekwencery i charakterystyczna gitarowa końcówka na długo pozostają w pamięci. Dlaczego tak nie gra dzisiejsze Tangerine Dream (kiedyś przecież zespół ten potrafił wzbudzać niezwykłe emocje)? Łezka się w oku kręci na wspomnienie.

Co można powiedzieć tytułem podsumowania. Słuchajmy do znudzenia. Miłośnicy el-muzyki w klasycznym, nie pozbawionym jednak nowoczesności, wydaniu wspomnianą w tytule płytę nieprędko odstawią na półkę.

El-Skwarka