W grudniowej odsłonie Niszy Krytycznoliterackiej prezentujemy twórczość Rafała Gawina.
Drodzy Wywrotowcy!
Ciężkie czasy nastały: dni krótkie, noce długie, ciemno, zimno i do wiosny daleko. Nie wiem, doprawdy, czy dałoby się przetrwać tę porę, gdyby nie wynaleziono poezji. Poeci byliby wówczas jeszcze bardziej nieprzydatni i nie mieliby jak ze sobą gadać. Poezja bowiem – jak mawia Małgorzata Baranowska – to skrajny przykład porozumiewania się. Wszyscy wiemy, że bywa zabójcza, że wymaga poświęceń totalnych, że wypruwa z nas flaki i nie pozwala spać, że odgradza nas od świata niewidzialnym murem, oferując w zamian tylko tę śmieszną frazę: „bo warto”.
Nie wiem, jak Wy, ale ja często zadaję sobie pytania o to, czy na pewno warto. Świat ma tę brzydką przypadłość, że lubi sprowadzać idealistów do parteru, bo chyba nie za bardzo wie, jak poradzić sobie z jednostkami, które mimo uporczywie rzucanych im pod nogi kłód wciąż ośmielają się tworzyć.
A tym samym – ośmielają się być.
I wiecie, co w tym wszystkim jest najlepsze?
To, że żyjąc w takim właśnie wrogim poetom świecie trafiam czasem na głos, który za nic ma sobie konwenanse, społeczne oczekiwania i dobre obyczaje. Na głos, który bez mizdrzenia się i ściemy oświadcza mi, co następuje:
MATKI. BALLADA O CIĘŻKIM ZABARWIENIU EROTYCZNYM
Jestem patriotą. Oglądam
polskie porno. Ojczyzna mnie podnieca. Ojczyzna
mi daje, gdy dziewczyna jest za granicą.
Czy coś może być bliższe? Cieplejsze
od wiernego zwierzęcia, nabrzmiałego przed nadejściem zimy?
Mam chorągiewkę i bywam chorągiewką. Nie słucham
prognoz, ale ubieram się, jakby docierały do mnie
transmisje z nieba. Święty, święty, święty
spokój.
Oblicze tej ziemi, odpuść sobie! Uśmiechnij się.
Mrugnij okiem. Ile poświęcenia wymaga szantaż,
gdy zakładnik ma jedną tożsamość i musi się w niej zmieścić?
Jeden język?
Obce siły coś planują, badają różnice,
ciężar w oryginałach. Sejfy kryją pustkę,
widocznie jest cenna. Czy wytrzymają takie ciśnienie?
Które lody topnieją, a które się łamią? Noszę w sobie
serie smaków, zapasowe słowniki.
Światło nie ma szans.
Błyski demaskują gwoździe,
świadczą, że ciągle coś przybijam,
a to spada. Tego się nie wytnie – polski księżyc
nigdy nie był sierpem. Nie będzie krzyżem,
ojczyzna zasłuży na inny kaganiec. Ulepiony z zimnej gliny,
nie utrzymam się na powierzchni. Nie mam siły,
by się zapaść.
Mocne wejście, nie sądzicie?
Osobą odpowiedzialną za te słowa jest Rafał Gawin, poeta i krytyk, współzałożyciel mŁodzi Literackiej, redaktor i korektor pisma Arterie. Czyli człowiek, którego wybraliśmy na grudniowego bohatera Niszy Krytycznoliterackiej. Czy słusznie wybraliśmy – to już Wy oceńcie.
Powyższy wiersz pochodzi z dwujęzycznego tomiku Wycieczki osobiste/ Code of Change wydanego w Londynie staraniem wydawnictwa OFF_PRESS oraz Zeszytów Poetyckich. W epilogu do tegoż tomiku Marcin Orliński stwierdza rzecz następującą: „Inteligentny żart to taki, który udaje, że nie jest żartem. I jeśli jego autor potrafi umiejętnie wyważyć ironię i powagę, to znaczy, że osiągnął wystarczająco dużą świadomość językową, by pisać ciekawe i niebanalne wiersze”.
Bardzo jestem ciekawa, jak oceniacie świadomość językową Rafała Gawina na podstawie pierwszego wiersza wybranego przez autora do analizy. Odnajdujecie coś dla siebie w tej dykcji, czy wręcz przeciwnie – nie trafia do Was taki styl?
Wszystkich gorąco zachęcam do dzielenia się wrażeniami i spostrzeżeniami.
Rozmawiajmy, drodzy Wywrotowcy, rozmawiajmy o poezji! Porozumiewajmy się w sposób skrajny!
Bo warto.
_______________________
PASAŻER
Tym razem siedzę pod kościołem, tyłem
do kierunku jazdy. A jednak cycki,
wszędzie cycki i Bóg nie daje się skupić.
Wszyscy jesteśmy kościołem
i tak się pieścimy, by nie zabrakło dla nas miejsca.
By ubywało lat świetlnych, by ktoś nad tym czuwał.
Gdzie jest źródło światła? Czy można
tam dotrzeć na jednej kobiecie? Z jedną
tożsamością, ruchomym prawem
do oceny wyzwań? Głos musi się
łamać, gdy pochodzi z podróży,
by był wiarygodny. Pełny.
Język nie pozna takiej ilości pieszczot,
nie zostanie w ustach, które tyle mówią.
Zgrzytanie zębów to melodia,
na którą skazany jest każdy facet przed
ślubem. Bóg nie ma nerwów, nie da się
zaspokoić tyloma ciałami naraz.
______________________
POGODA DLA KANGURÓW
Wiosna w porządku. Szukam pracy
i rozsyłam wiersze. Nic mnie nie czeka
oprócz żony bez domu –
bez luster. Naśladuję wszystkich.
Ewolucja mnie przeraża,
najbardziej w literaturze.
Perspektywa stopniowo się rozszerza.
Tyję wolniej, jednak się nie mieszczę.
Skaczę i mam się dobrze.
Powtarzam się. Skaczę.
_________________________
POROZUMIENIE PONAD PODZIAŁAMI
Tracę w oczach. Najpierw włosy,
po latach trząchań i wyrzeczeń,
potem dwa kilogramy zapasów
na jeszcze gorsze czasy, wreszcie zęby –
od tych mądrości, jak zwykle zepsutych
od środka. Rana działa jak stygmat –
piję własną krew i coraz mniej rozumiem
Boga, za to bardziej żonę. Analogia
czy anagram w nieznanym języku,
gdzie istnieje prawda? Strata
czasu. Krótszy i mniejszy ma łatwiej,
można go nie wyczuć, gdy mierzy nisko
i nisko upada. Widzę wyraźnie
ten palec zakończony tipsem.
Dominika Ciechanowicz