Kolejna odsłona Niszy Krytycznoliterackiej: tym razem rozmawiamy o poezji Magdaleny Gałkowskiej, autorki „Fabryki Tanich Butów".
Drodzy Wywrotowcy!
Oto nadszedł październik: lato niepostrzeżenie zamieniło się w piękną jesień,
liście lecą z drzew jak szalone, studenci oraz profesorowie w radosnych podskokach mkną na pierwsze wykłady, uczniowie natomiast już we wrześniu wszystkiego się nauczyli i mogą spokojnie odpocząć.
Słowem – pora dla wszystkich wprost idealna, by porozmawiać o poezji.
Tym razem zajmiemy się twórczością dobrze wielu z was znanej poetki, Magdaleny Gałkowskiej, autorki tomiku Fabryka Tanich Butów oraz laureatki XIV edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina. Osobom niezaznajomionym jeszcze z dorobkiem poznańskiej poetki zaleca się wizytę na blogu http://fabrykatanichbutow.blogspot.com/ . Można też, oczywiście, żadnych blogów nie odwiedzać i zacząć przygodę z poezją Magdaleny Gałkowskiej od tekstów, które w niniejszym wątku zamieszczać będę ja, niżej podpisana.
Zanim jednak do tego dojdzie, polecam uwadze wszystkich zgromadzonych następującą wypowiedź autorki dotyczącą jej podejścia do poezji:
„Edward Pasewicz powiedział mi kiedyś, że do pisania poezji potrzebne są dwie rzeczy: logika i składnia, i wzięłam sobie Jego słowa do serca. Kiedy myślę o wierszu, myślę o specyficznym komunikacie, odwołującym się do wrażliwości czytelnika. W poezji cenię precyzję i wyobraźnię, dobry wiersz nie pozostawia obojętnym, nie daje spokoju i zmusza, by do niego wracać. Wszystko to odnajduję u moich mistrzów: Lowella, Eliota, Larkina, Plath.”
Ciekawam, jak w zderzeniu z powyższą deklaracją odbierzecie pierwszy z wierszy wybranych przez autorkę do wywrotowej analizy i interpretacji, utwór o intrygującym tytule trzydzieści trzy:
trzydzieści trzy
dziś pan przyszedł do mnie, mówił:
więcej nie zatrujesz rzeki, od tego
są zakłady przemysłowe. produkują
plastykowe rurki. sztuczne włosy lalek
nie dają się uczesać. pokręcone w dotyku
jak szklana wata, jak pakuły. mówił:
więcej nie zatrujesz powietrza, od tego
są zakłady chemiczne. blade twarze stażystów
łapią powietrze szeroko otwartymi ustami. dziś
pan przyszedł do mnie. nie wyjaśnił słowem,
skąd wzięły się tkanki, mutacje. leczę rany
po wybuchu, wystawiam na słońce, jak twarz.
Czy utwór ów rzeczywiście porusza w was tę specjalną strunę? Niepokoi i zmusza do powrotu? Czy może przeciwnie: nie dostarcza emocji, których oczekujecie od dobrej poezji?
Gorąco zachęcam wszystkich do dzielenia się wrażeniami i przemyśleniami.
______________________________
czarna procesja
wyszedłeś, a na nich nie mogę liczyć.
oflagują się, pokrzyczą i znikną.
nic nie będzie już takie samo, nie udawaj,
że spacerujesz po nocach i widzisz.
czy to ważne, kto kłamał bardziej?
rozbieram ściany z obrazów, pochylam się,
znajduję tylko białe prostokąty,
miejsca do zapełnienia. nic nie jest tak ważne.
skąd pomysł, że ludzi trzeba lubić?
wychodzić naprzeciw, otwierać ramiona,
dawać, brać, a potem sporządzić rachunek,
żeby zostały już tylko pełne popielniczki.
barman ma ładny uśmiech.
patrzy na wszystkich, jakby ich kochał.
jedyny na świecie zna tajemnicę,
wchodzenie po schodach, grzebanie kluczem w zamku.
ja znalazłam inną drogę przez miasto,
stopy ogrzeje mi kot.
____________________________
ultrasonografia
noszę w sobie śmierć, ma imię kobiety
chorej na raka mózgu, kończącej się
jak krótkometrażowy film. tak szybko
muszę zrozumieć sens, a potem wybrać.
najpierw szukam jak igły, bo potrzebuję
tej chwili bólu, ukłucia. zanim ona odejdzie
wąskim korytarzem, w kierunku świateł, tam,
gdzie wszystko jest sterylne i nie ma zapachu.
noszę w sobie śmierć, rozrasta się we mnie
jej dziecko, obce ciało. przybiera formę
jak ciasto pod pewnymi ruchami rąk. teraz
czekam na pierwsze kopnięcie.
_____________________________
Warszawa
jesteś zajebista – to zawsze działa
jak lek na przebudzenie, wtedy łatwiej
utrzymać szklankę z wodą. czuję jak płynie
do formy, w której zamarza na lód i będzie
jeszcze zimniej. za oknem drzewo zasłania widok
na Pałac Kultury, pionowy jak ściana kamienicy.
kończy się trawnikiem przed Dworcem Centralnym,
pustym parkingiem i spacerniakiem za bramą.
na chodniku przy Chmielnej tkwię zajebista,
z wilgotnymi włosami, bo dziś tak się odprowadza
tych, co odjeżdżają, a potem samemu schodzi
z drogi pod spacerniak, pod trawnik, pod ziemię.
pochyla głowę i szuka miejsca w przedziałach.
kodeina, paracetamol, ibuprofen, czarna kawa.
przepychana przez wąskie korytarze wagonów
opieram czoło o chłodną szybę. palę obrazy
przesuwające się za oknem.
Dominika Ciechanowicz