Emancypantka, rozmowa z JOANNĄ SZWECHŁOWICZ

Redakcja
Redakcja
Kategoria literatura · 20 czerwca 2015

Z JOANNĄ SZWECHŁOWICZ, autorką „Ostatniej woli”, o Dickensie, języku retro, Agacie Christie oraz... o morderczych myślach wobec członków rodziny.

 

 

Skąd się biorą takie postaci jak Wirydianna Korzycka? Spotyka się je w książkach, gazetach, a może rodzinnych opowieściach?

 

Chyba każdy z nas ma lub miał wredną ciotkę. Baronowa Wirydianna zgromadziła w sobie cechy różnych osób, które znam, i trochę literackiej fantazji. Nie ma odpowiednika w rzeczywistości, bo  ktoś taki jak ona w życiu codziennym byłby jeszcze bardziej nie do zniesienia niż na kartach książki. Myślę, że współcześnie baronowa nie dożyłaby dziewięćdziesiątki. Ktoś by ją wcześniej zamordował w afekcie, a sąd by uniewinnił taką osobę, motywując to dobrem społecznym. Nieprzypadkowo także – i tu ujawnia się jedna z niewielu miłych cech ciotki, jaką jest oczytanie – sama baronowa nawiązuje do tradycji literackiej, przypominając biedne sieroty i ich egoistycznych krewnych z powieści Dickensa. To taki smaczek dla bardziej wymagających czytelników, ale myślę, że i bez jego odczytania postać się broni. Szczerze powiedziawszy, gdybym miała wskazać żyjącą osobę, do której ciotka jest podobna, byłabym to niestety ja sama. No, ale ja się wyżywam literacko. Głównie.

 

To pytanie było także oczywiście pytaniem o kontekst historyczny - czy pisanie kryminałów retro wymaga specjalnego przygotowania?

 

Moja pierwsza książka bardziej niż kryminałem była powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym. Skupiłam się tam na opisie społeczności małego miasteczka, więc sceneria i ówczesne realia były ważniejsze od samej intrygi. W przypadku „Ostatniej woli” bardziej zależało mi na ciekawych, intrygujących bohaterach i dynamizmie, aby zaangażować czytelników w akcję i zachęcić ich do udziału w śledztwie. Muszę też przyznać, że trochę mnie  już nużą kryminały retro, w których bohaterowie chodzą po starych ulicach i placach tylko po to, by autor mógł się pochwalić wiedzą historyczną i w przypisie wyjaśnić, jak miejsce nazywało się przed wojną. A jednocześnie bohaterowie myślą i zachowują się jak ludzie współcześni, jak gdyby ktoś ich teleportował z dzisiejszej Warszawy.

 

Studiowała pani prasę i literaturę tamtych czasów, by poczuć klimat tamtych czasów i „nasiąknąć” charakterystycznymi sformułowaniami i zwrotami?

 

Dla mnie język jest ważniejszy niż place i ulice. Prasę międzywojenną czytam dla własnej przyjemności. Przy okazji „nasiąkam”, nie da się ukryć. A co do samej prasy – wszyscy ci, którzy idealizują międzywojnie, powinni przeczytać dowolnie wybrany dziennik. Mordy, gwałty i kradzieże na każdej stronie. Nawet w czasopismach poczytnych i opiniotwórczych w tamtych czasach. Plus fotografie, przy których nikt się nie bawił w zakrywanie czarnym paseczkiem np. twarzy zgwałconej i zamordowanej dziewczyny. Podawano też adresy, dokładne. Proszę sobie wyobrazić, że czyta Pan: „na Chłodnej pod numerem szóstym dwóch rabusiów...” itd. Oczywiście ciekawscy natychmiast biegną zobaczyć, gdzie też mieszkali ci okradzeni lub zamordowani, nachodzą poszkodowane rodziny. Dziś nawet prasa tabloidowa przejawia więcej subtelności.

 

Kobiety coraz częściej stają się bohaterkami kryminałów. I okazuje się, że są także autorkami ciekawych kryminałów. Czy trop Agathy Christie, na który wskazują niektórzy czytelnicy „Ostatniej woli”, jest właściwy?

 

Zauważyłam, że dziś większość autorek porównuje się do wielkiej Agathy, co oczywiście ma walor marketingowy. Gdyby te wszystkie „następczynie” rzeczywiście były godnymi następczyniami, to o Christie nikt by już nie pamiętał. A wszyscy pamiętamy.

Cenię ją głównie za to, o czym rzadko się dziś mówi. Otóż, Christie była nader niepoprawna politycznie z dzisiejszej perspektywy. Była też snobką przekonaną o wyższości swojego kraju i swojej grupy społecznej nad innymi, a w dzisiejszych czasach autor powinien być sympatycznym swojakiem wspierającym procesy równościowe. Abstrahując od wartości poglądów, na intrygę kryminalną wpływa to destrukcyjnie.

 

Jeszcze a propos realiów: dlaczego wybrała Pani okres międzywojenny?

 

Bo to epoka całkiem świeża, ale z powodu fundamentalnych zmian, które nastąpiły po drugiej wojnie światowej, idealizowana oraz funkcjonująca w wyobraźni zbiorowej na prawach symbolu wszystkiego, „co to byśmy, gdyby nie ci Niemcy i Rosjanie”. Świadomie w tę idealizację się wpisuję, ale mam nadzieję, że nikt się z kryminałów retro nie uczy historii. Warto pamiętać, że II Rzeczpospolita nie była wcale przyjemnym miejscem do życia, bo poziom skonfliktowania różnych grup społecznych i narodowościowych był znacznie wyższy niż dziś. Czerpanie wiedzy o przedwojennej Polsce z filmów z Eugeniuszem Bodo jest jak poznawanie dzisiejszej Polski z seriali TVN.

 

Skoro tak, zapytam jeszcze o kobiety: ich emancypacja to ważny kontekst do czytania tych kryminałów?

 

Emancypacja kobiet do temat dla mnie ważny, niezależnie od kryminałów. Dlatego dopóki ktoś będzie chciał wydawać moje książki, w każdej będzie jakaś zawzięta emancypantka. Powiedzmy, że to moja sygnatura.

 

Zamknięcie bohaterów w jednej przestrzeni jest sprawdzonym pomysłem w przypadku tego typu literatury.

 

Wiele eksperymentów psychologicznych polega na tym, że zamyka się ludzi w określonej przestrzeni i obserwuje, co z tego wyniknie. Konflikty są nieuchronne i zawsze dowiadujemy się o ludziach czegoś, co chcieli ukryć. To po prostu fabularny samograj.

 

Kiedy czytałem „Ostatnią wolę”, pomyślałem, że osobnym, bardzo chwytliwym tematem dla kryminału, jest rodzina, prawda?

 

Chyba każdy z nas chciał kiedyś zabić co najmniej jednego członka rodziny, więc oczywiście jest to temat uniwersalny i bliski czytelnikom. Na szczęście jedynie nieliczni realizują mordercze myśli w prawdziwym życiu, ale jeśli wierzyć statystyce, łatwiej zginąć z rąk własnych krewnych niż seryjnego mordercy albo tajemniczej sekty. Obawy moich bohaterów są więc absolutnie słuszne. Rodzina jest statystycznie podejrzana.

 

Rodzina to jedno. A prowincja? Co zyskuje Autorka, umieszczając akcje kryminałów na prowincji?

 

Lubię prowincję. Opisywanie mrocznego świata wielkiego miasta jest zupełnie nie dla mnie.  Na prowincji ludzkie cechy, wady i zalety, stają się bardziej wyostrzone, wyrazistsze. A poza tym skoro sama mieszkam w Warszawie, niech sobie chociaż moi bohaterowie pooddychają świeżym powietrzem.

 

Druga książka bywa cezurą. Czy Autorka jest zadowolona z efektów?

 

Zadowolona byłam, gdy skończyłam książkę. Teraz zajmuje mnie inna epoka oraz innego typu intryga, więc kiedy rozmawiamy o „Ostatniej woli” czuję się trochę jak matka, która dziecię swe już dawno z domu w świat wysłała, a teraz ktoś ją o nie nagabuje. Mam ogromną nadzieję, że czytelnicy będą zadowoleni z lektury, a dziecko się usamodzielni i odniesie sukces.

 

----------------------------------------------

Rozmawiał Marcin Wilk

 

Niedługo na Wywrocie konkurs, w którym będziecie mogli wygrać książkę 

 

JOANNA SZWECHŁOWICZ

OSTATNIA WOLA
Data wydania: 02.06.2015
Format: 125mm x 195mm
Liczba stron: 280
Cena detaliczna: 32,00 zł
Oprawa: miękka