Jako, że jestem zarówno po projekcji Trainspotting jak i po lekturze Zwału Sławomira Shutego postanowiłem dowiedzieć się, co powstanie z domniemanego połączenia tych dwóch jakże rozpoznawalnych dzieł i sięgnąłem po
prozatorski debiut Wiktora Orła pt. I tak dalej.
Zachęcony tym obiecującym wprowadzeniem do lektury i wewnętrzną obietnicą lekkich wypieków na twarzy (wszakże jestem w podobnym wieku jak główny bohater powieści), zacząłem śledzić losy Karola, prostolinijnego ex-studenta z wiecznym debetem na koncie i wymiętoloną paczką fajek w kieszeni. Z biegiem czasu jednak zdałem sobie sprawę, że wydawca wprowadził mnie w błąd i akcja oraz problematyka utworu w pobieżny sposób nawiązują do filmu Dannego Boyle'a i dzieła Shutego. Wiktor Orzeł nie napisał historii, którą można odbierać w kategorii "socjologicznego portretu młodych polaków". Owszem, wiele sytuacji dosyć wdzięcznie ociera się o współczesność, chociażby krakowskie wydarzenia uliczno-barowe mają w sobie dużą dozę tego knajpowo-alkoholowego realizmu, który odnosi się do rzeczywistości bez zbędnych filtrów. Rzecz w tym, że autor nie bawi się w socjologa, nie analizuje, nie tworzy obrazu, którego celem jest postawienie jakiejś zbiorowej diagnozy społecznej. Warto jeszcze wspomnieć o sposobie, w jaki owe wydarzenia są podane przed oczy czytelnika.
Osadzając opowieść w konwencji powieści alkoholowej nie można uciec przed literackimi pierwowzorami, które się narzucają z chwilą, gdy zaczynamy śledzić poczynania głównego bohatera, opuszczającego swoje mieszkanie w poszukiwaniu mocnych trunków i jeszcze mocniejszych wrażeń. Mamy tutaj parę przebitek z Masakry Krz
ysztofa Vargi, spomiędzy kolejnych akapitów wygląda też Tyrmand (chociaż dosyć mocno przetworzony).
Duch wspomnianego na początku Shutego unosi się nad niektórymi częściami powieści, szczególnie tymi, gdzie dochodzi do bolesnego procesu budzenia się, ale jest to reprezentacja raczej umowna i dotycząca tej czysto fizjologicznej części istnienia. Niektóre z wątków połączone są niezwykle groteskowymi przejściami, w których moim zdaniem dochodzi do głosu ta inna, prawdziwsza część powieści. Surrealistyczne pasaże Wiktora Orła zostawiają czytelnika z gorzkim posmakiem w ustach, bądź co bądź to właśnie dzięki tym momentom wiemy, co drzemie w nieświadomości głównego bohatera. Pomiędzy piątą kreską a którymś z kolei szotem bohater ląduje w ciemnej piwnicy tego, co nieuświadomione. Z biegiem wydarzeń każde zejście w dół, każdy "urwany film" Karola wydaje się coraz głębszy i zostawia coraz więcej powidoków w rzeczywistości.
Przywołując koncepcję francuskiego psychoanalityka Jacquesa Lacana - porządek tego, co realne i traumatyczne toruje sobie drogę do spotkania ze świadomością głównego bohatera, którego nocne wyjście w miasto staje się pewnego rodzaju ucieczką. Myślę, że język powieści dosyć dobrze przystaje do komfortowego oglądania tego wyczerpującego biegu. Chociaż miejscami zagęszczenie poszczególnych wydarzeń było jak dla mnie nazbyt przytłaczające, cała historia jest podana w lekki sposób. Dialogi są napisane dosyć zręcznie i błyskotliwie, a odbiór książki dodatkowo uprzyjemnia doza czarnego humoru. Niektóre sytuacje wydają się rozpisane w typowo komiksowy sposób, ale myślę, że w tym wypadku można to tłumaczyć liczną zawartością groteski, która znacząco dodaje do narracji kontrastu. Z drugiej strony właśnie przez tą wyrazistą obrazowość zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałyby perypetie Karola rozrysowane na kartach komiksu z grubą, surrealistyczną kreską?
Truizmem jest stwierdzenie, że nie ma jedynej właściwej recepty na odbiór literatury, ale jeśli chodzi o I tak dalej, to nasuwają mi się dwie strategie odbioru. Jedna wiedzie nas przez krępację, druga przez relaksację. Tylko, że ja bym nie ich nie oddzielał. Niech płyną przez naszą percepcję pomieszane, zupełnie
jak dragi i alkohol w żyłach Karola.