Jeśli powiedzieć, że Marek Krajewski nawiązuje do antycznej tragedii i dąży do katharsis, Szamałek woli styl Arystofanesa i za cel postawił sobie rozśmieszenie a nie „oczyszczenie” czytelnika przez litość i trwogę.
Czytanie z kości to już trzecia powieść kryminalna autora osadzona w realiach świata antycznego, w której główną postacią jest Leochares. Świat antyczny Szamałka opisywany jest z perspektywy archeologa, a nie filologa, co jak się okazuje ma ogromne znaczenie dla powieści. Najważniejsza dla niego jest kultura materialna. Oczywiście Szamałek nie ogranicza się jedynie do opisu przedmiotów świata antycznego, ale także zwyczajów i realiów dnia codziennego. Jednak kultura duchowa i największe dziedzictwo kultury antycznej, czyli jej filozofia, mitologia, sztuka, poszły nieco na bok i traktowane są z dość dużą dozą ironii. Co dzięki temu zyskuje? Ano zyskuje wiele w oczach czytelników, których antyk działa jak czerwona płachta na byka i raczej mają ochotę rzucić książką niż ją otworzyć.
Starożytna kultura Greków, Etrusków i nieco Rzymian przedstawiona jest w nowy sposób, bardziej ludzki, i bardziej codzienny, przez to z pewnością ciekawszy dla czytelnika. W końcu na lekcjach historii zawsze bardziej ciekawiły nas realia starożytnych term niż wielkich pałaców. Wszystko przyprawione jest dużą dozą ironii i żartu.
Sama powieść kryminału nie jest zanadto skomplikowana, a nawet powiedziałabym, że dość prosta. Pada trup, jest zlecenie, trzeba znaleźć mordercę. Trochę w tym politycznej intrygi, w końcu trupem jest sam król. Fabuła prowadzona jest na dwóch poziomach, z perspektywy bohaterów starożytnych i nam współczesnych, które skrzętnie rozróżnia czcionka. W końcu ponad 2 tysiące lat to nie jest tak dużo, aby czytelnik zauważył różnice w realiach bohaterów. Z jednej strony mamy Leocharesa, który śledzi mordercę króla, a z drugiej młodą doktorantkę, która pochyla się nad szkieletem. Co by tu nie mówić, bioarcheologiem jeszcze nie jest, więc jej obecność nad szkieletem wydaje się nieco zbędna. Do pomocy ma jednak profesor Bellmont, która na kościach akurat się zna i nieco roztrzepanego kustosza muzeum. Razem odkrywają trochę tajemnic, może nie wielkiej wagi, ale za to pięknie dopełniających nam akcję dziejącą się 2 tysiące lat temu. Obie profesje detektyw i archeolog łączą się i wspólnie rekonstruują wydarzenia z przeszłości. O tym, kto zabił będzie jednak wiedział tylko czytelnik, co swoją drogą jest zabiegiem, który w niezwykły sposób angażuje w samą powieść. Aż chce się cofnąć o te 2 tysiące lat i wykrzyczeć imię mordercy. Gdybym miała taką okazję z pewnością bym z niej skorzystała, ale dzięki Szamałkowi wina z Etruskami już bym się nie napiła.
Pomimo tego podziału na świat współczesny i starożytny większość czasu spędzamy z Leochardesem. Wątki współczesne są mało wciągające, przypominały mi nieco odcinki Mody na sukces, gdy w jednym bohater znajduje pudełko, ale w drugim dopiero je otwiera. Wątek młodej pani doktor ważny jest o tyle, o ile pomaga dowiedzieć się czegoś o przeszłości. To świat Leocharesa jest głównym trzonem tego kryminału.
Czytanie z kości jest lekturą lekką, przyjemną i zabawną. Dużą jej zaletą jest całkiem inne spojrzenie na świat antyczny, z perspektywy bruku, a nie wysokich wież pałaców. Osobiście jednak niewiele więcej dowiedziałam się o tych realiach niż było mi to wiadome. Zabrakło mi jeszcze większego zaangażowania w przedstawienie tego świata, więcej tych smaczków prosto z winnicy. Jak przyznaje sam autor książka pisana była w większości w drodze, w kawiarniach, pociągu. Jeśli więc, ktoś szuka lektury do pociągu Czytanie z kości z pewnością uprzyjemni ten długi czas podróży.
Jakub Szamałek, Czytanie z kości
Wydawnictwo Muza, 2015
Stron: 345
Okładka: miękka ze skrzydełkami.