"Zabójczy Joe" (recenzja filmu)

SeriousMan
SeriousMan
Kategoria kino · 15 maja 2016

„Zabójczy Joe” w reżyserii Williama Friedkina („Egzorcysta”, „Francuski łącznik”) to jeden z tych filmowych obrazów, które albo się kocha, albo nienawidzi. Trudno bowiem przejść obojętnie obok historii pełnej zdegenerowanych postaci, cynicznego świata i patologii tak silnej, że niemal parodiującej samą siebie. Z drugiej strony film jest odważną i sprawnie zrealizowaną artystyczną zabawą z konwencją kina kryminalnego. Mamy w nim motyw, zabójstwo i mordercę. W tle przewijają się miejscowi przestępcy i obskurne bary. Pozornie wszystko jest na swoim miejscu. Dlaczego więc „Zabójczy Joe” tak bardzo różni się od innych kryminałów?

 

Dysfunkcyjna rodzina mieszkająca w przyczepie kempingowej gdzieś na peryferiach Teksasu, to świetny materiał do stworzenia społecznego dramatu. A gdyby odsunąć na bok rozważania dotyczące socjalizacji czy psychologii i od razu przedstawić widzowi ich zabarwiony czarnym humorem efekt końcowy? Skutkiem będzie makabreska z wykoślawionymi moralnie bohaterami, którym plan zbrodni przychodzi do głowy z podobnym automatyzmem, co wypicie piwa.

 

Chris Smith (Emile Hirsch) jest drobnym dilerem, dłużnym pieniądze lokalnemu barnowi narkotykowego półświatka. Obojętny na genetyczną więź, postanawia zdobyć środki do spłaty długo pozbawiając życia własną matkę. Jej polisa ubezpieczeniowa nie tylko ureguluje finansowe zobowiązanie, ale również zapewni  kilka miesięcy wygodnego życia. W swój plan wtajemnicza żyjącego z kolejną żoną ojca oraz wrażliwą, acz nieco skażoną już patologiczną tradycją rodziny siostrę. Egzekutorem wyroku ma być policyjny detektyw, który do państwowej wypłaty dorabia odpłatnym zabijaniem innych ludzi – tytułowy Zabójczy Joe grany przez Matthew McConaughey.

 

Reżyser od pierwszych minut seansu zaczyna igrać z widzem, każdą kolejną sceną badając granicę jego wytrzymałości na wzbierającą w coraz większy absurd i brutalność historię prowincjonalnej zbrodni. Trudno znaleźć w niej postać, z którą w jakikolwiek sposób moglibyśmy się utożsamić czy obdarzyć sympatią. Ten społeczny rozkład paradoksalnie jest siłą filmu. Im bardziej bohaterowie zniechęcają do siebie odbiorcę, tym większą ciekawość w nim wzbudzają, rodząc domysły do jakiego jeszcze stopnia się posuną. Rozpadająca się architektura teksańskiego zaścianka idealnie komponuje się z postaciami, których losy śledzimy, dając jednocześnie do zrozumienia, ze w tym miejscu nie ma lepszych perspektyw. Zapomniana przez amerykański rząd społeczność jest naznaczona marazmem i czarnymi myślami. Każda próba podwyższenia własnego standardu życiowego wydaje się więc słuszna, a cena za jej zdobycie jest możliwie najmocniej bagatelizowana. Ponura rzeczywistość przedstawiona w filmie nie jest pozbawiona dystansu. Świetny humor sytuacyjny oraz wcielający się w postać nierozgarniętego ojca Thomas Hayden Church pomagają nam przymknąć oko na nietypową narrację, i z mniejszym oporem chłonąć co bardziej absurdalne elementy historii. Cały film kradnie jednak Matthew McConaughey. Z jednej strony elegancki detektyw o nienagannych manierach, z drugiej nieznający granic, opanowany psychopata manipulujący swoim otoczeniem w celu spełnienia perwersyjnych zapędów. Zdecydowanie jeden z ciekawszych filmowych antagonistów ostatnich lat i główny powód do zapoznania się z dziełem Friedkina.

 

„Zabójczy Joe” nie jest pozbawiony słabszych elementów. Bezpłciowy soundtrack, który obojętnie towarzyszy rozgrywanym wydarzeniom, nie podejmuje żadnej próby ich muzycznej interpretacji. Nie jest jednak na tyle słaby, aby ujemnie wpływać na widowisko. Nie wnosi wiele do filmu, ale także z niczego go nie odziera. W podstawowym stopniu podkreśla akcję, pozostawiając uczucie niedosytu. Mieszane uczucia wzbudzi zapewne finał, którego brutalność graniczny z niesmacznym komizmem. Bohaterowie pozbawiają się jakichkolwiek hamulców i kierowani czy to własnymi perwersjami, czy ujętą w krzywym zwierciadle reinterpretacją darwinizmu, walczą o swoje cele i przetrwanie. Granice czarnego humoru poszerzają się co najmniej o parę kilometrów, a odraza odbiorców walczy z niezdrową fascynacją.

 

Film Friedkina nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii kryminału. Za dużo w nim moralnego brudu i odważnej zabawy formą, a za mało starań o poklask szerszej publiczności. Świadomy swoich walorów reżyser nakręcił kontrowersyjny obraz, wprowadzając duży powiew świeżości do wyeksploatowanego niemal do szczętu gatunku. Doceniła to krytyka, która w 2011 na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji nagrodziła film Nagrodą Specjalną. Obdarta z tabu i prowokująca widza historia, to na pewno ciekawa propozycja dla szukających nietypowych pozycji odbiorców.

 

Tekst opublikowany w ramach projektu Kryminalny maj

 

Zabójczy Joe

reżyseria:    William Friedkin
scenariusz:    Tracy Letts
gatunek:    Kryminał/Thriller
produkcja:    USA
premiera:    2011