„Remiks życia”

Jakub Antolak
Jakub Antolak
Kategoria nisza krytycznoliteracka · 19 października 2012

Na wiersze Dikty składają się dwie siły: pokrewieństwo jako siła wsteczna, utrzymująca w przymusowym marazmie dążące do zmiany „ja” i stojąca w opozycji do niej manifestacja pragnień.

Debiutancką książkę Hanny Dikty, Stop-klatkę, czyta się trochę jak powieść: nie tyle sagę rodzinną, ile prywatną, zapisaną szyfrem, autobiograficzną historię. Zaszyfrowaną, ale dającą się rozwikłać za pomocą swoistej ścieżki lekturowej, pójście którą przynosi wprawdzie nieco pytań, ale daje równie dużo, jeśli nie więcej, odpowiedzi.

 

Czyta się ją też jak powieściowo-filmową historię dorastania. Porzućmy jednak nadzieję na – rozumianą tak potocznie, jak i literacko – epickość. Stop-klatka to zapisana wierszowanymi obrazami historia jednostki. Z uwagi na indywidualność bohatera – nie ma tu miejsca na epickość literacką, poetyka Dikty jest ugruntowana w szczegółach i fragmentach. Z kolei z uwagi na brak fajerwerków artystycznych – na epickość rozumianą potocznie, żeby nie powiedzieć – ludycznie.

 

Skojarzenie z obrazami filmowymi sugeruje oczywiście tytuł zbioru. Stop-klatki – tu: fotosy z życia, a jednocześnie kompilacja kompilacji, mozaikowy zbiór obrazów, słów, (niedo)powiedzeń, pod podszewką skrywający traumatyczne doświadczenia dzieciństwa i czasu dorastania. Zresztą zacytujmy posłowie Dawida Junga:

 

„Stop-klatka” jest opowieścią o relacjach córki z matką, o śmierci jednej z nich, o codzienności, żalu i metafizyce. (...) Dla bohaterki stop-klatka zatrzymała się na dziewiętnastym roku życia, kiedy była świadkiem wynoszenia zwłok matki: „Potraktowali ją jak mebel, zniszczony stolik pod telewizor./ Może słusznie: włosy, które wypadły z prześcieradła,/ nie były przecież prawdziwe”. Od tamtej chwili „Nie ma teraz, jutro: zawsze jest przedwczoraj./ W ciele trzydziestolatki zabawna karlica”. Ta książka jest swego rodzaju poetyckim pamiętnikiem, silva rerum o dorastaniu bez kobiecego wzorca, szukaniu własnego języka i tożsamości, budowaniu relacji z mężczyznami. „Zamiast pocałunku – seks, zamiast snu – drzemka na peronie”.[1]

 

W zasadzie z całym przytoczonym fragmentem można się spokojnie zgodzić.

Kłopot zaczyna się przy dalszych słowach:

 

Dikta prowadzi ciekawą i ryzykowną grę z czytelnikiem (…). Na tle najnowszych kobiecych debiutów Diktę wyróżnia indywidualne spojrzenie na historiozofię, remiks kultur, świadome kontrastowanie tradycji i ponowoczesności. Dikta jest również wnikliwym obserwatorem namiętności do sztuki powielającej szaleństwo (…).

Hanna Dikta stworzyła bohaterkę transgresyjną, przekraczającą granice kultury i zastanych schematów, reinterpretującą śmierć. Niniejszym debiutem polska poezja funeralna wzbogaciła się o dojrzałą poetkę, która w intymny sposób potrafi mówić o sprawach najważniejszych – miłości i przemijaniu.[2]

 

Ostatni akapit brzmi niemal jak laudacja noblowska. Ale zejdźmy na ziemię. Gra, którą Hanna Dikta prowadzi z czytelnikiem, jest ryzykowna o tyle, że jej stawką jest dalsza – po otwarciu tomiku – lektura książki. Gra ta toczy się od pierwszego wiersza i śmiem twierdzić, że poetka ma w niej więcej szans na przegraną. Zaś ciekawość toczonej przez nią gry jestem sobie w stanie wyobrazić tylko wtedy, gdy spojrzę na rzecz z perspektywy pesymisty (a może realisty?) i zadam pytanie: ciekawe, jak długo czytelnik z tymi wierszami wytrzyma?

Nie chodzi tu o słabość warsztatową – śmiem twierdzić, że debiuty wydawane przez ważniejsze poetyckie oficyny (a za taką mam wydawnictwo Zeszytów Poetyckich) muszą trzymać poziom techniczny. To oczywistość. Wiersze autorki Stop-klatki są napisane pod tym względem bez zarzutu.

 

Problem leży w tym, co Dawid Jung nazywa remiksem. Jest to powszechnie dziś (i nie od dziś) stosowana strategia pisarska, której przykłady znajdziemy nie tylko w polskiej poezji. Podmiot wierszy Dikty miesza ze sobą różniące się długością, skalą i ważnością wyimki z życia. Weźmy na przykład otwierający tom wiersz – Na pierwszym planie.

 

Nadal tam stoję, z rękami mocno przyciśniętymi do głowy,

oddzielona od ciebie granicą koloru.

<<Zobacz jak ładnie mi w czerwonej sukience.>>

 

Zniszczyłam już twoje okulary i Biblię, podarłam listy,

które pisałaś w hospicjum. Pozwalam ptakom brudzić grób

i nigdy nie patrzę ci w oczy, gdy zapalam znicze.

 

Pomarańczowa kreska pępowiny wciąż nie pozwala

uciec z tamtego obrazu.[3]

 

Tutaj remiks polega na wkomponowaniu w wiersz obrazu córki, stojącej, jak przypuszczam, przy grobie matki („tam”). Córka znajduje się po stronie życia – koloru, za którego granicą, rzecz jasna, jest zmarła.

 

Obraz otwierający tom ma duże znaczenie dla reszty zbioru. Stanowi niejako klamrę kompozycyjną – otwiera prywatną historię, jednocześnie niemal w całości zakreślając krąg tematyczny książki. Stanowi wskazówkę co do motywów i chwytów, przewijających się w późniejszych utworach. Jesteśmy po pogrzebie, w momencie zatrzymania – jak pisze Jung – tytułowej stop-klatki. W chwili, gdy podmiot wierszy ma dziewiętnaście lat. Moment zamknięcia pewnej skomplikowanej historii jest jednocześnie – trochę jak u Prousta – momentem początku retrospekcji, a zarazem – początkiem opowiadania. Brak jedynie owej „łyżeczki stukającej o brzeg filiżanki”, konkretnego bodźca, każącego rozpocząć opowiadanie. Albo też: historia podmiotu nie kończy się, zamyka się tylko pewien jej etap, a zaczyna z kolei nowy – etap opowiadania. Etap, w którym czytając, zaczynamy uczestniczyć w historii opowiadającej samą siebie. Impulsem do pisania jest szereg nagromadzonych przez lata bodźców – życie.

 

Obraz córki przy grobie matki malują pierwsze dwa wersy oraz zdanie rozpoczynające się w wersie piątym: Pozwalam ptakom brudzić grób / i nigdy nie patrzę ci w oczy, gdy zapalam znicze.[4] Oprócz tego mamy coś jeszcze – obrazy pomniejsze, kilkuwyrazowe wyimki, cytaty ze swoich bądź znajomych wypowiedzi, podkreślające główne motywy utworów. Jednym z nich, zwykle zapisanych kursywą, jest: Zobacz, jak ładnie mi w czerwonej sukience. Niżej zaś mamy dwie znaczące wypowiedzi podmiotu: Zniszczyłam już twoje okulary i Biblię, podarłam listy, / które pisałaś w hospicjum i Pomarańczowa kreska pępowiny wciąż nie pozwala / uciec z tamtego obrazu.[5] Obraz córki przy grobie matki zostaje zatem wzbogacony o dodatkowe sugestie co do relacji między jego bohaterkami. Słowa o czerwonej sukience przypisalibyśmy kilkuletniej dziewczynce, która – chcąc sprawić radość matce, czy ogólniej rzecz biorąc, bliskiemu krewnemu (a zarazem trochę i sobie) – zakłada na siebie jeden ze swoich (i jej/jego) ulubionych strojów. Pocieszając, dziecko pragnie się przypodobać – oczywiście nie w negatywny sposób – a zarazem zacieśnić więź z najbliższą mu osobą. Możemy tak myśleć do przeczytania ostatniego dwuwiersza. Pomarańczowa kreska pępowiny symbolizująca nierozerwalną więź, więź, z której bohaterka wiersza chciałaby się uwolnić, nie pozwala / uciec z tamtego obrazu. Nie pozwala, bo prócz miłości, na pokrewieństwo składa się osobista tragedia, choroba. Nie pozwala – jest zatem w równym, jeśli nie większym stopniu, siłą negatywną, niszczącą, patologiczną. Sam motyw niszczenia, destrukcji, przewijający się przez książkę, zapowiada zresztą fragment z Biblią i okularami.

 

Na wiersze Dikty składają się dwie siły: pokrewieństwo jako siła wsteczna, utrzymująca w przymusowym marazmie dążące do zmiany „ja” i stojąca w opozycji do niej manifestacja pragnień.

 

Język symboliczny pojmuje się tu jako pewnego rodzaju tajny szyfr, a interpretację snu jako dzieło jego odcyfrowania – pisał Fromm o psychoanalitycznej koncepcji snów Freuda.[6] Można by – zmieniwszy tylko „sen” na „wiersz” – zastosować to zdanie do utworów Dikty, z tymże język symboliczny, obecny w Stop-klatce jest o wiele mniej skomplikowany.

 

Nie przypatrywałbym się zatem remiksowi kultur, który w przypadku Stop-klatki jest mi ciężko zdefiniować. (Chyba że chodzi o obecność w jednym miejscu Przyjaciółki i pism Dostojewskiego (Odcinanie), uliczek Kabulu (Zza kwefu) czy chęci podróży do Moskwy (Za Anną), albo Toulouse-Lautreca (Oddział jednego dnia) i Gaugina (List do Paula Gaugina)). O wiele bogatszy i o wiele bardziej realny jest „remiks życia” spisany do momentu zatrzymania go w stop-klatce.

 

Nie wiem, gdzie autor posłowia widzi Dikty indywidualne spojrzenie na historiozofię. Owszem – poetka świadomie kontrastuje tradycję i ponowoczesność. Pytanie, czy takie kontrastowanie można już nazwać historiozofią i czy świadomość tego jest naprawdę czymś wyjątkowym, czy przypadkiem nie stanowi wyłącznie jednego z wielu wymogów dobrego warsztatu pisarskiego.

 

Podobnie jest z transgresją. Dikta stworzyła – owszem – bohaterkę transgresyjną, przekraczającą – jak pisze Jung – granice kultury. Odnoszę jednak wrażenie, że stworzenie bohatera transgresyjnego nie jest niczym innym, jak signum epoki mass mediów, zaś transgresja w rozumieniu konfliktu więzi krwi i przeciwnych mu osobistych pragnień – niczym innym jak wyrokiem losu. Nie ma więc też mowy o żadnej reinterpretacji śmierci. Jest tylko cudzej śmierci przeżywanie, będące puentą wieloletniego doświadczenia traumy. Trauma odciska się na tych wierszach, ale nie stanowi siły dodatniej, tworzącej coś artystycznie wartościowego. Nie dostrzegam twórczej inspiracji Tkaczyszynem-Dyckim, widzę tu raczej coś z języka Joanny Lech. Charakterystyczny dla „poetyki pesymizmu” – jak ją sobie nazywam – we współczesnej poezji polskiej zestaw wyrażeń, związanych z ciałem, przemocą, śmiercią, seksem, ucieczką, nieco zmetaforyzowany, lecz w gruncie rzeczy wcale nienowy.

 

Stop-klatka zawiera wiersze dobre, momentami naprawdę dobre, ale tylko pod względem warsztatowym.

 

 

Jakub Antolak



[1] Hanna Dikta, Stop-klatka, Gniezno, 2012, s. 37.

[2] Tamże.

[3] Hanna Dikta, Na pierwszym planie, [w tejże:] Stop-klatka, Gniezno, 2012, s. 4.

[4] Tamże.

[5] Tamże.

[6] Erich Fromm, Zapomniany język, Warszawa, 1972, s. 84.

 

 

 

 


_______________________________________________________________________

 

Pozostałe recenzje Stop-Klatki na Wywrocie: