Okolice układów

Justyna D. Barańska
Justyna D. Barańska
Kategoria sztuka · 30 lipca 2012

Rozmowa z Wodkiem Majewskim, właścicielem belgijskiego Atelier 340, oraz z Marcusem Beringem, jednym z artystów wystawianych na „Okolicach układów".

 

 

Justyna Barańska: Co ważnego przekazuje odbiorcom wystawa Okolice układów? Czy dobór artystów z tak różnych krajów jest tutaj istotny – dzięki temu można ująć wszechświat w ramy jak to zapowiadał opis wystawy?

 

Wodek Majewski: Wystawa jest zorganizowana w tematyce Approches au Constellations, czyli Okolice układów, co nawet zostało dobrze przetłumaczone na polski. Najważniejsze w tej wystawie jest to, że nie jest ona odwzorowaniem kosmosu czy bycia z kosmosem, tylko to jest wystawa bardzo poszerzona w stosunku do relacji między przedmiotami, relacji między punktami czy relacji między osobami etc. Podstawą są układy tych relacji, nazwane przez nas konstelacjami.

 

Obecnie jak się robi wystawę tematyczną, jak się robi poszukiwania intelektualne do wystawy, człowiek dostrzega to, co my zobaczyliśmy na końcu tych poszukiwań, że pomiędzy wybranymi artystami nie ma żadnych podobieństw. To jest bardzo ważne, ale i ciekawe – różnorodność w podejściu do układów. Różnorodność estetyk. Na wystawach zwykle autorzy łączą się w czymś – kolorami, takimi samymi konstrukcjami etc. A tutaj każdy pochodzi spod jakiegoś innego nieba i jeszcze oprócz tego to są różne media: jest fotografia, wideo, rzeźba klasyczna, instalacja, trochę integracji. Różne media poszerzają mentalność tej wystawy.

W wystawach tematycznych istotne jest to, że dzięki poszukiwaniom do wystaw możemy spotkać różnych artystów, z różnych krajów, którzy się nie znają wcale, nigdy nie wystawiali razem, a my ich łączymy w ramach pewnej idei plastycznej czy w ramach refleksji nad pewną ideą plastyczną. To jest ciekawe socjologicznie. Artyści mogą się spotkać w stosunku do tematu.

 

Na wystawie pojawiło się kilka elementów, które możemy skojarzyć z dzieciństwem, jak bańki mydlane, kolorowe koła przypominające lentilki, kamienie, które dzieci zbierają tonami czy choćby motyw łączenia pieprzyków. To przypadek czy układy powinny również dotrzeć do naszych początków, nie tylko wszechświata, ale i człowieka? Jak się ma interpretacja do zamysłu artystycznego?

 

WM: Ważne w wystawie, ważne w sztuce jest to, że artyści podchodzą bardzo skromnie i prosto do zrealizowania jakiejś pracy. To nie jest jakaś duża komplikacja koncepcyjna, przy której należy robić spore wysiłki. Czym sztuka jest prostsza, tak mi się wydaje, tym jest lepsza, bo jest łatwiejsza do wzięcia. Zadaniem artysty jest z minimum zrobić maksimum. Ta prostota, proste podejście w sztuce, bez komplikacji – to jest istotne.

 

Marcus Bering: Dla mnie są dwa pytania ważne: co to jest minimum i co to jest punkt. Minimum – nie ma nic, a później jest punkt, drugi punkt. Układy są wszędzie. Często to jest gra. Trzeba zobaczyć, co jest wokół, co można spostrzec w otoczeniu, a następnie trzeba to zredukować do punktów i zachodzących między nimi układów.

 

W Polsce ukończył Pan technikum samochodowe, a dopiero za granicą Akademię Sztuk Pięknych. Współczesnej młodzieży może się to wydać dość specyficzne, biorąc pod uwagę, że obecnie mamy licea plastyczne przygotowujące do dalszej edukacji. Jako nastolatek nie pasjonował się Pan na tyle sztuką, by od razu kierować się w jej stronę, czy wynikało to z innych czynników?

 

WM: Mnie się wydaje, ze w życiu to jest tak, że każdy wychodzi z jakiejś specyficznej sytuacji. Ale zgadzam się też, że są pewne sytuacje powielane. Pochodzę z rodziny intelektualnej: mój ojciec był dyrektorem katedry filozofii na Uniwersytecie w Warszawie, a moja mama była dziennikarką, w latach 60. pisała do różnych gazet, jak „Dziennik Ludowy”, „Sztandar Mody”, „Przyjaciółka”. W czasopismach częściowo zajmowała się też sztuką, więc razem z nią chodziłem na wernisaże, wystawy, do kin na wyświetlanie pierwszych filmów. Byłem trochę w takim sosie kulturalnym, ale jako chłopak, który się interesował samochodami wybrałem technikum samochodowe w Nowym Sączu, a kończyłem w Warszawie.

 

Mama wyszła ponownie za mąż, tym razem za Belga, więc do niej dojechałem. Jak się znalazłem w Brukseli, to chciałem pójść na politechnikę i dalej podążać obraną drogą. Ale zapisałem się też na wieczorową Akademię Sztuk Pięknych, na której zrobiłem rok. Bardzo mi się to spodobało i potwierdziło moje zainteresowania nie tylko samochodami, ale i sztuką. Dlatego skierowałem się na wydział rzeźby i skończyłem dzienną ASP w Brukseli. Później byłem zainteresowany pracą w kamieniu, więc pojechałem do Włoszech, do Carrary – to jest kolebka dla wszystkich rzeźbiarzy, pracujących w kamieniu – trochę popracować. W końcu jednak wróciłem do Brukseli, aby się osiedlić i utworzyć atelier. Jak się znalazłem w uliczce, w której otwarłem galerię, zmieniłem jej życie. W rezultacie moich działań zostałem organizatorem wystaw.

 

Nie jestem sfrustrowany, że nie jestem jakimś inżynierem samochodowym, nie jestem sfrustrowany, że nie jestem artystą, bo przestałem pracować jako rzeźbiarz. Jestem zadowolony, że robię wystawy z innymi artystami albo dla innych artystów w miejscu, które sam stworzyłem.

 

 

 

 

 

W 2001 roku w związku z wystawą Irreligia krążyły twierdzenia, że polscy artyści zdemoralizowali Belgów. Czy twórcy z Polski i Belgii tak diametralnie różnią się pod względem twórczości, podejścia do moralnego aspektu dzieł, że można wysuwać takie twierdzenia?

 

WM: Nie. Wie Pani, ta wystawa była bardzo ciekawa, to była wystawa tematyczna w stosunku do dogmatów polskich: katolicyzmu, judaizmu, holocaustu, komunizmu. Poruszała kwestie fundamentalne. Pan Kazimierz Piotrowski, który ze mną współpracował przy tej wystawie, jest historykiem sztuki. Bardzo dobrze pracowało nam się razem, dzięki czemu sama wystawa była dobrze opracowana. Mieliśmy ją pokazać w ramach Festiwalu Europalia Pologne – Polska z Brukseli, na którym przedstawiało się kulturę kraju. Ale że w tym czasie rząd w Polsce był katolicki, to wyrzucono nas z tego festiwalu, dlatego że nie chcieli podtrzymywać tego typu idei jako prezentacji Polski.

 

Później dziennikarze, głupi dziennikarze nie podeszli do tej wystawy w refleksji intelektualnej, tylko w bzdurach jakichś katolickich czy innych. Zrobili głupi artykuł, podpuścili tych wszystkich burków, księży, rząd, posłów i kardynała. Podpuścili tekstami, które nie miały nic wspólnego z refleksją o tej sztuce, tylko z takim prymitywnym, nieinteligentnym wysławianiem się, tak jakby potrzebowali zarobić coś bez żadnego wysiłku intelektualnego.

 

A wystawa była bardzo dobra i to nic nie ma wspólnego z Belgami. Belgowie bardzo cieszyli się tą wystawą. Dzielnica, w której jest Atelier 340, jest dzielnicą demokracji chrześcijańskiej. Nasz młody burmistrz był z nami, w ogóle się nie przejmował, ze zrobiliśmy wystawę w stosunku do dogmatów katolicyzmu. Przez Belgów wszystko było zrozumiane. Oczywiście, były jakieś zagrywki konserwatystów katolickich z Belgii, ale to nie było nic poważnego. Przed naszym muzeum księża przychodzili modlić się z krzyżem, z ludźmi… (śmiech).

Wystawa na pewno warta obejrzenia, warto o niej poczytać.

 

O tej wystawie wciąż się wspomina, na uczelniach wyższych przytaczana jest na zajęciach ze sztuki czy estetyki.

 

WM: Ten Pan Piotrkowski czy ja możemy na pewno zrobić dobry wykład na ten temat. Powiedzieć, jaka była prawda. Mamy dużo dokumentów, dobre filmy na temat Irreligii, na których wypowiadają się polscy artyści.

 

Skoro już przy różnicach jesteśmy – ma Pan do czynienia nie tylko z twórcami z różnych krajów, lecz także z odbiorcami sztuki. Gdzie publiczność jest najbardziej ożywiona, z pasją odwiedza galerie? I co się do tego przyczynia?

 

WM: Nie wiem dokładnie jak jest w Polsce. Ale w Belgii jest tak, że jak Pani zrobi jakąś dobrą intelektualnie wystawę, to ludzie przychodzą, a jak Pani zrobi jakąś lekką intelektualnie wystawę, to jest ich mniej. A faktycznie może trzeba też robić różne wystawy, żeby zobaczyć co piszczy w trawie. Trzeba się orientować, zrobić dobre poszukiwania intelektualne przez historyków sztuki etc., żeby dać społeczeństwu to, co w tym społeczeństwie żyje i to, na co być może ludzie nie zwracają uwagi. Trzeba im pomóc zwrócić uwagę na to, co jest w społeczeństwie. I wystawy tematyczne dają taką możliwość, bo są pewną szeroką rozmową.

 

Pańska galeria realizowała ciekawe projekty, jak stworzenie plaży w mieście czy wystawienie w przestrzeni miejskiej foteli. Czy takie akcje społeczne mają oswoić ludzi ze sztuką? To sposób na przyciągnięcie ludzi do galerii? Jakie cele mają projekty tego typu?

 

WM: To, co jest ważne, to to, że my w ramach sztuki zajmujemy się także socjologią. Artyści tym też się zajmują. Interesują nas akty socjologiczne, choćby przez performance. Ta Irreligia była wystawą socjologiczną, bo to było rozmyślanie, w jaki sposób ludzie, artyści, politycy podchodzą do religii. To nie była żadna krytyka religii, tylko wyjście jej naprzeciw.

 

Zrobiliśmy kilka happeningów, jak plaża, którą zrobiliśmy dwa razy z takim artystą belgijskim. Za pierwszym razem było morze dla biednych, za drugim inauguracja dużej pocztówki, którą się wysyła znad morza. Niech Pani sobie wyobrazi, że w ciągu półtora dnia przyszło 3 tysiące osób i się opalało. Takie rzeczy robiliśmy! W 83’, tę pierwszą plażę przyszło spożywać intelektualnie i wizualnie chyba 10 tysięcy osób podczas 3 miesięcy. To trzeba zobaczyć filmy na ten temat, żeby w to wejść głębiej, z 5 godzin opowiadałbym Pani o tym wszystkim.

 

W ostatnich latach w Katowicach sztuka wyszła na ulicę – mamy coraz więcej murali, instalacji, niedawno zakończył się Street Art Festiwal. Jak ocenia Pan te akcje – jako osoba znająca się na sztuce i jako osoba odwiedzająca miasto? Czy to jest zauważalne?

 

WM: Przyjeżdżamy do Katowic od czasu do czasu w ramach współpracy z BWA, z którym nam się dobrze współpracuje. Zrobiliśmy razem już 4 wystawy w przeciągu 5 lat. Bierzemy tutaj udział także w konferencjach, performancach. Nie mamy jednak wyjścia w miasto, jesteśmy za krótko, żeby je zobaczyć. Dzisiaj odwiedzimy młodą galerię. Chcemy rozszerzyć swoje widzenie względem Katowic, ale nie jest to takie łatwe, gdy się ma tak mało czasu.

 

Jakaś rada dla twórców publikujących prace w Internecie?

 

WM: Internet to jest na pewno dobra rzecz, dobra możliwość komunikacji. Prace w Internecie działają na tych samych zasadach, co sztuka na ulicy, sztuka w galerii. Nie ma żadnej różnicy, wszystko to jest wypowiadaniem się. Jeżeli ktoś robi coś dobrego w Internecie, to też jest ważne! Trzeba tylko pamiętać: sztuka musi mieć jakiś sens intelektualny, aby ludziom to zostało.
 

Dziękuję za rozmowę!

 

 

 

 

 

 

 

Wystawa: Okolice układów,

Galeria Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach

8 września o godz. 18:00 odbędzie się finisaż wystawy połączony z prezentacją publikacji. W tym dniu będzie można spotkać artystów biorących udział w wystawie.

 

Zachęcam również do odwiedzenia strony Atelier 340.

 

Zdjęcia z wystawy autorstwa Anastazji Hadyny.

 

 

Więcej zdjęć znajdziecie na facebookowym fanpage'u Atelier 340: tutaj