Wiedeński rozrabiaka


Mikromitologia bycia, polegająca na wgłębianiu się w tkankę życia i pasożytowaniu na niej w celu budowania idiomu, głębokiej mowy konstytuującej jestestwo, mnie i to, co wokół się przedstawia, co spotykam.

Z początku mnie odrzuciło i dość długo nie mogłem się przemóc, aby powrócić. Tekst, papier, książka ważyła osiadający na niej kurz, aż nagle otworzyła się po raz kolejny, goszcząc mnie z niezbywalną euforią przynależną poezji. Rozczarowanie? Jakbym po raz kolejny dostał w pysk i poczuł się na powrót głupim, niedokształconym dyletantem. Gdzieś chyba popełniłem błąd, jeśli mnie ktoś tak demonicznie skarcił, metafizycznie wręcz ukarał. Tekst narobił we mnie wiele spustoszenia, narobił i napędził machinę myślenia, aż do momentu, kiedy myślenie domagać się zaczęło napisania – rozprawy z samym sobą, dialogu, interpretacji. Wystarczy, że tyle uczyniła we mnie poezja, reszta to przygrywka, a brzmi ona następująco, rozpoczynając się od zastanowienia, niepewności, bagna.


Od czegóż zacząć namysł nad ową poezją? Może od próby uchwycenia własnych impresji, jakie we mnie ona wywołała. Na początku: ekwilibrystyka słów na pozór rozrzuconych bezładnie, dobieranych do siebie pod kątem estetycznego popisu, bezsensownych. Metafory alogiczne, nieobrazowe, a jednocześnie z potężną mocą przylegające do rzeczywistości. Albo raczej do otwierającej się w niej szczeliny chwili, dopominającej się, może właśnie w taki sposób opowiedzenia, usankcjonowania, a co za tym idzie, wyartykułowania. Pragnienie obecności tego, o czym najłatwiej jest zapomnieć, nie dostrzec, pominąć, bo właśnie nienazwane przewija się, podobne pasowi transmisyjnemu czy szpuli filmowej. Niełatwo jest zdefiniować poetycki zamiar Mansztajna, próbującego dotrzeć do idiomu chwytającego doświadczenia paradoksalnie najprostsze, a więc najbardziej nieuchwytne. Stąd być może bierze się skomplikowany, czasem wręcz nieczytelny (bo trzeba na około, słowa instruują, że nie ma wprost) obraz narracji poetyckiej.

 

Wyznać muszę szczerze, że momentami poddawałem się degradującemu stanowi niezrozumienia, lecz chyba właśnie o to chodzi, żeby nawracać, jeszcze raz przyglądać się wierszom, czuć narastające w sobie ponaglenie tekstu. Jakobe Mansztajn zaprasza właśnie w głąb rzeczywistości na własny sposób nazywanej, konkretyzowanej w materii subiektywnej, idiosynkratycznej poezji. Jest to próba wzięcia w nawias powszechnego sposobu opisywania, a w konsekwencji powstaje inny wymiar doświadczenia. Zdawać by się mogło, że tak oczywistym jest świat wykreowany przez nadrzędny dyskurs.

 

w gdańsku na dworcu głównym. jest późno,
właściwie rano i dopiero teraz widać,
jak niewiele się od wczoraj zmieniło.
gołębie, dworskie obsrajduchy, ganiają się po gzymsach
jak dzieci; czerwona cegła nadal jest czarna
i kruszeje jakby była z węgla.

[WIERSZ O LEŻENIU W ŁÓŻKU RAZEM]

 

Próba uchwycenia momentu będącego jest sędzią czasu, a może właśnie próbą napisania czasu? Niewiele się zmieniło i gołębie srają jak najęte, co jest typowe, znane i chyba w tej bliskości doznawania Mansztajn znajduje punkt zaczepienia. Zakorzenia się przez słowo, przez nadanie zrazu bezsensownym wydarzeniom znaczenia. Legitymizuje świat w mowie, w indywidualnej narracji. Tą drogą podążam, czytając poezję Mansztajna i chyba pewna urzekająca wręcz prostota widzenia podnieca mnie, choć z początku niezrozumiała, odwlekająca słowo i zdanie. Nie wiem.

 

Ponownie czas, znów jego nadrzędne oblicze wyjaskrawia się, komunikując: nie w sprawach wielkich, nie w narracjach nadrzędnych, w nurtach nie do końca mnie porywających, odnajduję siebie – ja/rzecz. Może ja w najprostszej rzeczy i czas skłębiony we mnie, zmotany i próba odzyskiwania go (bo czym innym jest słowo, jak nie mierzeniem się z czasem, spalaniem wobec jego nadrzędności). Być może jest tak, że my w tę rzeczywistość nie wierzymy, że wiara gdzieś ugrzęzła i topi się, zapomniana. Poezja Mansztajna zaprzecza temu, głośno wskazując na istnienie, domagając się wyartykułowanej obecności ponad partykularnym faktem bycia tu i teraz, w chwili bieżącej.

 

Część pierwsza Koledzy z podwórka nieśmiertelności wzywa do pamiętania tego, co minione, a jednocześnie, wydawać by się mogło najprostsze, najoczywistsze, nawet i traumatyczne.

 

dalej już tylko trzask rąk, stłuczone czoło
i plamki krwi na koszulce, jeśli wymienić wszystko.

[PRÓBA SIŁ]

 

Więc Jaspers i doświadczenie graniczne? Tak, graniczne, bo wyjaskrawia prawdziwie bycie, odczuwanie sobości, które może być tylko i wyłącznie opisane w relacji do świata, uczestnictwa w nim. Mikromitologia bycia, polegająca na wgłębianiu się w tkankę życia i pasożytowaniu na niej w celu budowania idiomu, głębokiej mowy konstytuującej jestestwo, mnie i to, co wokół się przedstawia, co spotykam. A więc spotkanie i etyka, choć zamknięte w mowie własnej tylko potwierdza istnienie tego, co jest tam i tego, co jest we mnie – moje własne, niepowtarzalne.

Ale twórczość Mansztajna jest także autoreferencjalną, rodzącą wątpliwości nad istotą mowy poetyckiej. Kolejne zmaganie i niepewność, lecz w ostatecznym rozrachunku zwycięża mowa, istnienie w słowie. Potwierdzenie.

 

ktoś rzuca, że ten wiersz nie posiada rytmu
siwy spogląda na nas i niedowierza.
wystarczy, że chwilę pomilczy i już robimy syf.
borges miał język w małym palcu a rytm w dupie, twierdzi.

[NARRACJA II]

 

Kilka impresji. Nieustanne ścieranie się z materią, z próbą uchwycenia, nazywania. Ciągłe upewnianie się, co do możliwych form obecności, ustosunkowywanie się do daru mowy, daru języka. Wszystko jest możliwe, ale ta właśnie twórczość gdzieś mi się wymyka, ucieka, przenika przez palce, aby znów powrócić. I zadać pytanie, może w momentach nie do końca oczekiwanych, bo jej przyleganie do świata nie jest próbą ujęcia uniwersum w całość (tutaj nie ma całości, są fragmenty, efemerydy, ulotność dnia, nocy oraz dzieciństwa i etyczność wobec tego, co minione; słowo domaga się powrotu, ja – napisania), a pokazaniem nadarzającego się kawałka, jego legitymizacji – ekonomia poezji majaczy gdzieś pod ściółką słowa. Dlatego wiersze Mansztajna działają w określonych momentach, szczególnych chwilach i nieoczekiwanych przypadkach. W końcu wysnuwa się nieporadność, która cechuje mowę poetycką autora. Nieporadność nie estetyczna, ale semantyczna, znaczeniowa. Zbyt dużo znaków zapytania. Tyle że może o to chodzi, może tak trzeba? W końcu powróciłem do tekstu, do słowa. Zapłodniony powrócę po raz kolejny i pewnie będę czytał inaczej. Inaczej rozpoznam owo zmaganie się z materią rzeczy.

 

Wystarczy prowokacja. Męczyłem się. Tyle wystarczy. Na razie dość.

 

 

 

 

Paweł Handzlik / Nisza Krytycznoliteracka

 

 

 



Jakobe Mansztajn, Wiedeński high life
Stowarzyszenie Artystyczno-Kulturalne „Portret”, 2009
Liczba stron: 67