Genetycznie sensualna fantazja Honeta

Marcin Sierszyński
Marcin Sierszyński
Kategoria książka · 28 maja 2011

Wszelkie recenzje, szkice o tomiku „piąte królestwo”, jakie miałem okazję czytać, są równie poetyckie, niepewne i melancholijne, jak sama książka. Minęło niemal pół roku od premiery, a krytyka literacka wciąż nie może sobie poradzić z Honetem.

Z wypiekami na twarzy czytałem tomiki Romana Honeta: od alicji do baw się. Nie wstydzę się do tego przyznawać. Ten rodzaj poezji był dla mnie drugą, trzecią, a nawet czwartą drogą wobec obowiązujących mainstreamowych poetyk. Zauroczyłem się nieskrępowaną wyobraźnią jej twórcy, łamaniem lirycznych zasad, nawiązywaniem do moich ulubionych tradycji, a także pewną oryginalnością i siłą percepcji. Z tego też powodu nieufnie podchodziłem do wczesnych rozeznań Karola Maliszewskiego o autorze pójdziesz synu do piekła, gdzie stawiał go „gdzieś między Bonowiczem a Biedrzyckim”, mówiąc o jego innych, ponowoczesnych wierszach religijnych1. Nie było dla mnie rozsądne szukanie kolegów po piórze wśród jemu współczesnych. Honet zawsze brzmiał jak głos zza grobu, tajemniczych i niemożliwych do odkrycia zaświatów.

 

Zdecydowanie to właśnie baw się i kilka innych wierszy o rzeczach ważnych jest największym osiągnięciem poetyki, którą wypracował sobie poeta. Wizje, jakie spisał w tym tomie, nie są już zwykłymi halucynacjami, a konsekwentną realizacją – nazwijmy to – uniesienia czy transu, którego efektom towarzyszy czytelnik. Nie można również zarzucić niezrozumiałości, która wydaje się chybionym zarzutem, ponieważ mgławica metafor, jakimi posługuje się autor, ma konkretny cel, opowiada konkretne historie. Przejmujące obrazy, wyrafinowane sytuacje liryczne, silna kreacja figur poetycznych, senne projekcje. Te bardzo ogólne spostrzeżenia o baw się niech stanowią zachętę dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji zagłębić się w lekturze.

 

Minęły dwa lata i dostałem do rąk piąte królestwo. Oczekiwania wielkie. Pierwsze słowa z tomu charakterystyczne, dobrze znane. Ujmujące. Przeczytać całość było wielką przyjemnością, drugie czytanie również. Za trzecim jednak jakbym się ocknął. Coś się wierzgało podczas lektury, gdzieś gubiło skupienie, uderzające frazy uciekały w nicość (prócz niesłychanej: „anioł / krzewienia wiary i pederastii, islam bożego narodzenia, / islam – bestia z gór”); nie potrafiłem się odnaleźć. Mimo to nie poddawałem się. Nie chciałem się zawieść. Ale muszę przed sobą przyznać, że coś się dzieje w królestwie Honeta. Może jeszcze nie z fundamentami, ale w niektórych prowincjach wersy zaczynają się buntować.

 

Czego brakuje nowej książce? To źle i niesprawiedliwie postawione pytanie, więc zaproponuję inne, bardziej uczciwe: czego oczekiwałem po tych wierszach, że nie spełniły moich oczekiwań?

 

Szukając odpowiedzi zacząłem porównywać poprzednie tomy z piątym królestwem. Prześledziłem raz jeszcze ewolucję formy i treści aż do przedostatniej, najlepszej moim zdaniem, części twórczości autora baw się. Ponownie zanurzyłem się w historii Alicji („ściskała mocno pięści, / bo wszystkie cienie, nagle wyrwane z ciemności, / wytykały ją palcami”2) i Jana („jan hodował najstarsze / kobiety w słoikach”3), wprowadzałem się do wnętrza boga, śpiewałem pieśń o powrotach, całości i częściach, uczyłem się o zaglądaniu do trumny. Miód, pszczoły, martwe dzieci. Skonfrontowanie niewinności ze śmiercią. Uderzające. „Czytamy wiersze jakby pęknięte, rozdarte między okrucieństwem a pięknem, nienawiścią a wzruszeniem. I pojawia się w którymś momencie wrażenie, że przeglądamy nieistniejące ilustracje Chirico do opowiadań Amicisa (»siostry i bracia w ostrych wnętrzach kul«), że awangardowy sznyt spotkał się na stole operacyjnym z czystą łzą dziecka opłakującego czyjąś śmierć w środku lata, żegnającego pierwszych w swym życiu zmarłych.”4 – pisał swego czasu Maliszewski. Oto sedno tych liryków.

 

Tymczasem piąte królestwo wcale nie ucieka od wspomnianych toposów, wykreowanych i systematycznie wykorzystywanych przez Honeta. Problem tkwi gdzie indziej: nie potrafią one już ułożyć z nich spójnej historii. To raczej zbiór napisanych ostatnio poezji, nie nastawionych na żaden doraźny cel. Czy to zarzut? Skądże. Przyzwyczajenie bierze górę i doszukiwanie się rozszerzenia wcześniejszych osiągnięć zamazuje obraz. Może zamiast wartościowania, warto byłoby po prostu stwierdzić, że jest inaczej, a ta nietrywialna cecha tylko dodaje smaku lekturze. Jednak gdy ktoś chce powtórki z baw się, prawdopodobnie wyleje trochę łez.

 

Także w sferze fantazji dzieje się coś dziwnego. Poeta osiągnął w omawianym tomiku punkt krytyczny, który natychmiast przekroczył. Coraz trudniej znaleźć w wierszach spójność, czy chociażby moment zaczepienia przydatny w rozumowym odbiorze tekstu. Czasem od niezrozumienia ratuje jedynie poprawność gramatyczna. Rzekłbym: krytyczny surrealizm, znajdujący się już poza jego granicami. Osławiona „ośmielona wyobraźnia” ponad znaną nam imaginacją. Nawet, gdy Honet już zdaje się budować wiersz wokół jakiejś osi, nagle gubimy trop, pojawiają się nowe wątki, a stare odchodzą w zapomnienie, niedopowiedzenie, pozostawienie samym sobie.

 

nocą nad miastem przelewała się ryba
z cmentarnym paleniskiem w pysku

bóg rodzi się
w czynszowej kamienicy – wsuwają
mu na czoło latarkę górniczą,
wręczają kij i grabie

psy wyją
na zaśnieżonych hałdach elektrowni,
stróż podnosi gazrurkę, leżącą w krzewach
jak igła w oszronionej operze – ta fanfara

dla nocy i złotego mrozu
lub pieśń o wdowcu
i butach w domu pogrzebowym – kupił je wczoraj

spodobały się:
pożegnała go uśmiechnięta

(„wdowiec i złoty mróz”, s. 29)

 

Nagromadzenie symboli, porównań i innych środków poetyckich dezorientuje bardziej, niż w poprzednich tomach. Czy to nie jest właśnie tym, czym zaskarbił sobie życzliwość krytyki i publiki? Właśnie tak. Tyle, że tym razem doprowadza do wybuchu wierszy od wewnątrz, konfuzji i zmęczenia materią. Da się z tego wyprowadzić interpretację, ale przy znacznie większej życzliwości, niż chociażby w sercu. I nie będzie się pewnym, że jest właściwa, albo przynajmniej prawdopodobna. Pojemność semantyczna jest przytłaczająca.

 

Nie znaczy to jednak, że każdy tekst piątego królestwa sprawia wrażenie nieuporządkowanego. Są i tak piękne, w „starym” stylu wiersze, jak „człowiek, który wędrował przez węża”, „wyznawcy”, „msza ladzińskiego” czy „funkcjonariusze”. W nich rozpoznaje się tego poetę, który przyzwyczaił nas do siebie, swojej fantazji. A skoro o niej już mowa, to posłużę się cytatem: „Fantazja nader często posługuje się językiem konkretu, jej twory udają sposób istnienia przedmiotów zmysłowych. Nic dziwnego, wiąże się ona bowiem źródłowo z uzmysłowieniem; jest genetycznie sensualna.”5 Genetycznie sensualna. Czy to nie brzmi jak definicja poezji Honeta? To fakt, że posługuje się on językiem konkretu do tworzenia obrazu; nie ma tu nic z dyskursywności. Potęga tych wierszy zasadza się właśnie na umiejętnej kreacji świata wyobrażeniowego, świata z którym ma się styczność, a który filtrowany jest przez fantazmaty kreatora. Tego autorowi nie można odjąć.

 

Najwyraźniej nie tylko ja mam kłopoty z tą publikacją. Wszelkie recenzje, szkice o tym tomiku, jakie miałem okazję czytać, są równie poetyckie, niepewne i melancholijne, jak sama książka. Minęło niemal pół roku od premiery, a krytyka literacka wciąż nie może sobie poradzić z Honetem. Pamiętam wspaniały szkic Przemysława Owczarka „Honet-dziecko i dzieci Honeta” w Arteriach (nr 4, lipiec 2009). Tymczasem najnowsza książka poety nie doczekała się tak wnikliwej analizy. Co prawda ukazało się kilka recenzji, dłuższych i krótszych, pobieżnych i mniej powierzchownych, pisanych tak przez zawodowych krytyków, jak i „szlachetnych amatorów”; mimo to pozostaje niedosyt. Jak to się stało, że jeden z najbardziej oryginalnych poetów w Polsce nie doczekał się jeszcze głębokiego wglądu w swoją najnowszą książkę?

 

Widocznie musi minąć jeszcze trochę czasu. Na razie trzeba zadowolić się niepewnością Piotra Śliwińskiego, który na stronie Biura Literackiego opowiada o piątym królestwie, używając znamiennych słów: „Nie wiem. Nie śmiem przypuszczać”, „powiedziałbym, bardzo ostrożnie (…)”6. Tarcza ochronna, jaką stosuje w ten sposób jeden z moich ulubionych profesorów, daje wiele do myślenia. Otóż okazuje się, że być może nie powinniśmy odbierać tej poezji w sposób intelektualny, w pełni świadomy, doszukując się tropów (te ciągle się gubią) i ustalając znaczenia (niepewne), a przyznając się do bezradności dajemy sobie ulgę, która pozwala na odpowiednie przyjęcie genetycznie sensualnej twórczości. To tylko jedna z możliwości recepcji; reszta czeka na odkrycie i omówienie.

 

Marcin Sierszyński

 

 

 

Roman Honet, piąte królestwo

Biuro Literackie, Wrocław 2011

okładka miękka, stron 48

________________________________________



1 K. Maliszewski, Zwierzę na J, Wrocław 2001, s. 207.

2 R. Honet, alicja [w:] idem, moja, Wrocław 2008, s. 21.

3 ibidem, s. 69.

4 K. Maliszewski, Rozproszone głosy, Warszawa 2006, s. 254.

5 K. Stępnik, Filozofia metafory, Lublin 1988, s. 153.

6 P. Śliwiński, piąte królestwo - pięć uwag, http://www.biuroliterackie.pl/przystan/czytaj.php?site=100&co=txt_3671 [data dostępu: 28.05.11]