Ta opowieść rzuca czytelnika w te rejony podświadomości, o których często zapominamy, o których nie chcemy albo nie potrafimy mówić. Fiedorczuk zabiera nas w podróż pełną intymnych, momentami wręcz wstydliwych obserwacji, które nakłaniają do dokonania choćby powierzchownej introspekcji.
W powieściowym debiucie Fiedorczuk uwagę przykuwa przede wszystkim narracja – słowo w tej książce przylega do bohaterów, zdaje się wyprzedzać ich myśli i wypowiadane przez nich sądy. Wszechwiedząca narratorka unosi się (zabierając ze sobą czytelnika) tuż nad postaciami, niemalże zabierając im tlen. Poznajemy więc historię głównej bohaterki – Anny, obserwujemy dziewczynę od momentu jej narodzin (traktuje o tym świetny, napisany z poetyckim zacięciem, prolog) poprzez okres dojrzewania i trudną, naznaczoną samotnością, dorosłość. Towarzyszymy bohaterce przy kluczowych momentach życia – od pierwszej menstruacji (subtelny, ale zarazem wyrazisty fragment), poprzez zawieranie przyjaźni ze szkolną „gwiazdą” i pierwsze oznaki fascynacji przyjaciółką, aż po dojrzałość i coraz to głębsze, skomplikowane wikłanie się w relację z Elizą Adler – powieściowym alter ego Anny.
Prostota z jaką Fiedorczuk buduje zdania, nadaje całej historii lekkości i polotu. Przechodząc przez pierwszych kilka stron, pomyślałem: „ależ to sztampowa opowieść o nastolatce!”, a mimo to czytałem dalej, z jednakowym zaangażowaniem. Bo czytało się przyjemnie, refleksyjnie, z trochę sentymentalnym posmakiem. Prosty język wytwarza atmosferę zaufania, sprawia przy tym wrażenie niewymuszonego i naturalnego. Opierając na takim fundamencie całą powieść, Fiedorczuk buduje nić porozumienia pomiędzy czytelnikiem a bohaterami książki. Nastolatka Anna, osadzona w konkretnej rzeczywistości i z konkretnymi (i trochę typowymi) problemami, „tworzona” jest językiem prostym, a ten w sposób uchwytny zdaje się wyznaczać granice bohaterów i świata przedstawionego. Jednak ten „komfort” i idylla nie trwają cały czas. Kiedy wokół bohaterki narastają emocje, lęki, ona sama zaczyna eksperymentować z mową, przekraczając pewne granice: „[...] Starała się poczuć smutek, ale nie potrafiła. Słowo ‘nigdy’ było pozbawione znaczenia. ‘Nigdy’. ‘Ni – gdy’. ‘Gnidy’[...]”. Przekraczanie tych lingwistycznych granic, które wyznaczają bohaterów, świat przedstawiony, powiązane jest u Fiedorczuk z dorastaniem, zyskiwaniem świadomości. Anna dojrzeje, dojrzeje również jej przyjaźń z Elizą Adler, niewidzialna bariera runie i świat niebezpiecznie się rozszerzy. Czytelnikowi pozostanie obserwacja, jak bohaterka sobie z tym poradzi.
Czy, co już wielu zdążyło przyjąć, „Biała Ofelia” jest powieścią feministyczną? Dla mnie to przede wszystkim dobra opowieść o człowieku. Owszem, naznaczona kobiecą subtelnością i wrażliwością; owszem, dotykająca (niemalże w sposób intymnie bliski) problemów kobiet, samej kobiecości; ale nade wszystko historia mówiąca o samotności człowieka, stawiająca pytania o znaczenie takich wartości jak przyjaźń, miłość, wierność (wierność drugiej osobie, wierność sobie samemu). I cóż z tego, że może to komuś „pachnieć” banałem? Nawet jeżeli są to truizmy, to w tym wypadku opowiedziane w taki sposób, że chce się czytać.
Daleki jestem od nazwania tej książki powieścią lesbijską. Ba, trudno mi nawet zaklasyfikować tych kilka „pikantnych” momentów jako te o charakterze homoseksualnym. To raczej oniryczne klisze, pokazujące w pełniejszym świetle bohatera (z naciskiem na jego kobiecość, oczywiście), wyłaniające skomplikowaną relację ciało – umysł – dusza. Autorka zdaje się celowo zestawiać ze sobą dwie tak odmienne (a zarazem tak bliskie sobie) postacie. Analizując każdą z nich z osobna, przyglądając się jednocześnie relacjom jakie między nimi zachodzą, czytelnik w pewnym momencie musi zadać sobie pytanie: czy to wciąż odrębne osoby? Tak naprawdę trudno nie ulec wrażeniu, że Eliza stanowi swoiste odbicie lustrzane Anny, jej alter ego. Cała relacja między bohaterkami polega na wzajemnym uzupełnianiu się, dopowiadaniu (właśnie tak, dopowiadaniu) słów, zdań a nawet całych fragmentów życia. Fiedorczuk wikła czytelnika w sieć skomplikowanych zależności, stwarzając pozory oczywistości. Tak naprawdę nic nie jest oczywiste – to co było w pierwszej części powieści jasne i precyzyjne, w drugiej zostaje wywrócone do góry nogami. A im dalej końca, tym trudniej połapać się w zawiłościach.
Do Fiedorczuk mogę mieć jedynie pretensje (niewielkie, ale zawsze pretensje) o nieco zaburzoną kompozycję, jednak zważając, że jest to „pełnometrażowy” debiut prozatorski – wybaczam. Dla Biura Literackiego – brawa: za bardzo dobre przygotowanie wydania – tak „zaserwowane” książki czyta się z niekłamaną przyjemnością. Pozostaje gorąco polecić tę powieść, życzyć owocnych przemyśleń podczas lektury i doznań estetycznych na dobrym poziomie. Bo nawet jeżeli „Biała Ofelia” nie wywróci polskiego rynku wydawniczego do góry nogami, to z pewnością obroni się jako kawałek naprawdę dobrej literatury.
Michał Mazur
Julia Fiedorczuk, Biała Ofelia
Wydawca: Biuro Literackie, 2011
Oprawa miękka, 188 stron